31 marca 2015

Cztery medale Weroniki

Dziś będzie w nieco cięższym klimacie. In memoriam.

Weronika, moja córka. Rocznik 2008. Gdy miała 2 lata i 5 miesięcy wylądowała na Oddziale Pediatrii Hematologii i Onkologii Dziecięcej Szpitala Uniwersyteckiego im. Jurasza w Bydgoszczy. To był koniec stycznia 2011 r. Szybka diagnostyka, biopsja węzła chłonnego szyjnego, po niespełna 10 dniach wynik histopatologii z przedziwną nazwą - neuroblastoma.
Rak pełną gębą. Czwarty stopień zaawansowania. Ścięło nas kompletnie, z czwartego piętra przeniesiono nas na trzecie - chemiczne. Zaczął się kołowrót załamania, nadziei, beznadziei, oczekiwania. Poznawania nowych terminów, nazw cytostatyków, procedur związanych z każdym z nich, czytania o wybitnej złośliwości i kiepskich rokowaniach.
To najmocniejsze zdjęcie jakie wykonałem

W czwartym stopniu długotrwała przeżywalność wynosi ok. 20%. Długotrwała przeżywalność. Przedziwna nazwa. Ani razu nie pojawił się termin wyleczenie. Nadzieje były. Jak skojarzyłem syn znajomej cierpiał na to samo i wyszedł. Leczenie zakończył wiele lat temu.
Neuroblastoma leczy się wg onkologicznego all inclusive. Kolejne etapy wyglądają następująco: chemioterapia (7 cykli), resekcja guza pierwotnego, megachemioterapia połączona z autologicznym przeszczepem szpiku, radioterapia i na koniec leczenie choroby resztkowej cisretinoidami. Zeszło nam na to 19 miesięcy, do tego doszły modyfikacje i zmiana kolejności. Leczenie zakończyliśmy nefrektomią lewostronną. To był lipiec 2012 r.
Owego lipca ja zacząłem biegać.

Czas mijał nam na kolejnych wizytach kontrolnych. Początkowo co dwa, później co trzy miesiące. 2013 rok to ciąża Magdy. Przewidywany termin porodu to listopad. 2 listopada startował w Bydgoszczy cykl zBiegiemNatury. Zaproponowałem Weronice start w dziecięcym i okazało się, że była bardziej niż chętna. Chyba moje starty były dla niej oczywistością, którą chciała kopiować.

Przyszedł 29 października. Urodziła się Karolinka. Niestety z bardzo poważną wadą rozwojową - przepukliną przeponową. Mimo interwencji cudownych rąk doktora Gałązki (tego samego, który dwukrotnie operował Weronikę) zmarła w trzeciej dobie.
Dla nas nie było opcji. Startujemy w cyklu. Weronisia przybiegła jako ostatnia, ale była na to przygotowana psychicznie. Wiedziałem, że 19 miesięcy spędzone na leczeniu i działanie onkowiny, która u niektórych dzieci doprowadza do takiego upośledzenia nóg, że nie są w stanie chodzić zrobiła swoje. Szczęśliwie Wierka nie była aż tak dotknięta, ale szybkość, motorykę i wytrzymałość miała bardzo upośledzone.

Przemknęliśmy przez cykl, zawsze z uśmiechem, zawsze z zabawą. Zapamiętała prośbę prowadzących zawody by na metę wbiegać z podniesionymi rączkami. Uwielbiała rozgrzewkę. Podskoki, skłony, przysiady. Uwielbiała zawody, których zwieńczeniem miał być medal.

Mama też dała się wciągnąć

Odebrała go w marcu 2014 r.

Latem wyskoczyliśmy w góry, zdobyła Śnieżkę i w schronisku wypatrzyła medale. Kupiliśmy jej go. Medal za zdobycie Śnieżki. Drugi powód do dumy.



W październiku ruszył następca zBiegiemNatury. City Trail. Tatusiu, dlaczego siti trajl? Dlaczego nie mogła zostać stara nazwa? Nauczyła się nowej, ucieszyła się, gdy patronat nad zawodami objęła jej ulubiona TVP ABC.

Pierwszy start i ostatnie miejsce wśród dziewczynek, ale zdaje się, że wyprzedziła jakiegoś chłopca.


11 listopada 2014 r. Bieg niepodległości w Łubiance. Miałem ochotę pojechać. Krótkie pytanie. "Weronisiu, są tam biegi dla dzieci, wszystkie dostają medale. Chcesz wystartować?" Odpowiedź była oczywista. Przyznam się, że pytałem egoistycznie, chciałem mieć wytłumaczenie dla mego startu.
Pojechała z małą flagą Polski. To było dla niej oczywiste. Nie wiem czemu, ale bardzo mocno wchłonęła ideę obchodów świąt państwowych. Do tego stopnia, że gdy wcześniej, w sierpniu, zapytała o pomnik w lesie, przez który jeździliśmy do przedszkola i pracy i powiedziałem, że to ofiary II wojny światowej, 1 września i zapalanych zniczach stwierdziła, że też będzie chciała to zrobić.
Bieg Niepodległości. Tym razem była połowa stawki. Super. Medal.


Ileż to razy mówiła "Tatusiu, śniło mi się, że biegłam w zawodach i byłam pierwsza." Ileż to razy. Doskonale wiedziałem, że nie będzie miała na to szans, bo nie da rady fizycznie.
fot. Grzegorz Perlik

Kolejne starty za nami, zawsze ostatnia, zawsze zadowolona, że mogła się pojawić. 

fot. Grzegorz Perlik
Koniec stycznia 2015 r. Piątek. Upadła w przedszkolu. Ból ramienia prawej ręki. Gdzieś w grudniu czy styczniu parę razy wspomniała, że ręka ją tam boli. Oczywiście włączyła mi się lampka ostrzegawcza, ale ból był incydentalny, nie powtarzał się przez kilka dni. Tym razem nie było zmiłuj. W niedzielę, gdy nadal bolało pojechaliśmy SOR ortopedyczny. Rentgen - technicy powiedzieli, że coś tam jest. Lekarz zerknął, stwierdził, że wygląda mu, że na kości jest niewielkie pęknięcie. Wspomniałem o przebytej neuroblastoma. Obejrzał jeszcze raz. Coś jest. Zmiana o nieostrych krawędziach.Decyzja - opatrunek Dessaulta, skierowanie do poradni ortopedycznej. Tam od razu skierowanie do poradni onkologicznej. Poszliśmy. Poniedziałkowe południe, szczęśliwie w poradni była doktor Pogorzała, która prowadziła wcześniejsze leczenie Weroniki. Dała skierowanie na oddział, bo tam wszystko załatwi się szybciej. Od wtorku do czwartku badania - tomografia, morfologia z biochemią, LDH, ferrytyna, dobowa zbiórka moczu na katecholaminy. Za wyjątkiem LDH wszystko w normie. Skierowanie na ortopedię - będzie potrzebna biopsja.
8 lutego. Dopadła ją infekcja było jej smutno, że nie wystartuje w zawodach, ale priorytetem była biopsja.
Wykonano ją tydzień później. Trzy tygodnie oczekiwania na wynik.
8 marca. Ręka w gipsie. Pojawiamy się na szóstym biegu City Trail Junior z założeniem, że tym razem przejdę z Weroniką trzymając ją za rękę. Była szczęśliwa. Z lizaka, z balonu TVP ABC i zdjęcia przy nim.

Poniedziałek. Jest hist-pat. "Nowotwór drobnokomórkowy PNET / neuroblastoma recidivans." W windzie Weronika zadała mi dwa pytania. "Tatusiu, dlaczego uderzyłeś głową w windę?" "Tatusiu, dlaczego uderzyłeś ręką w drzwi?"

Środa, 18 marca. Podsumowanie cyklu City Trail Junior. Jej święto. Z ubiegłego roku pamiętała wielkie zabawki jakie dostały dzieciaki z pierwszej trójki. Znów wspomniała, że chciałaby wygrać.
Medal, dyplom, uśmiech. I całkiem niezła, by nie powiedzieć doskonała forma.
fot. Grzegorz Perlik
fot. Grzegorz Perlik
Tak. Stało się to, czego zawsze się obawiałem. Wizyta u onkologa, skierowanie na scyntygrafię MIBG, którą zrobiliśmy w Centrum Zdrowia Dziecka w miniony wtorek i środę. Przerzuty do wielu kości, do szpiku i wątroby.
Czwartek 26 marca 2015. Oddział w szpitalu Jurasza. USG, umówiony na piątek termin trepanobiopsji szpiku i założenia cewnika broviac. Pierwsza chemia. Dwa cytostatyki, w tym onkowina. Ferrytyna z poziomu 580 poszybowała na 9800. Doskonale wiem, że jest źle. Brzuch obrzmiały, mało moczu. Jest bardzo źle. Od czwartku dożylny tramal. Choroba szaleje w sposób niewyobrażalny. Doktor, która widziała nas w czwartek, równo tydzień wcześniej, zobaczyła zupełnie inne dziecko. Żona wspomniała, że na jej twarzy widać było duży szok.
W sobotę od rana morfina.Właściwie od piątku śpi. W sobotę zimne ręce i nogi. Doskonale wiem. Odchodzi od nas. Jeszcze wizyta profesora Wysockiego, który w czwartek i piątek był na konferencji onkologów. Specjalnie przyjechał z domu by skonsultować z lekarzami dyżurnymi tok postępowania. Wątroba stoi. Nerka stoi. Anuria. Decyzja. Przenosimy się na OIOM dziecięcy i podejmujemy próbę dializy. Jesteśmy tam o 17:15. Podpisy, zgody, wytłumaczenie procedur (doskonale nam znanych). Stan krytycznie zły.

Mamy poczekać aż ją przygotują, założą dojścia centralne itp. Czekamy. 18:35 lekarz powtórnie prosi nas do gabinetu. Zatrzymała się o 18:00. Trwa reanimacja, nie rusza mimo masażu, działań farmakologicznych, defibrylacji. Mówię, by dali jej spokój.

18:40

Stwierdzono zgon.

Tyle. Szybsza niż pendolino. Na dobre niemal nie orzekliśmy wznowy, bo była wizja PNET, a tu trzeba się przyszykować do pogrzebu. Dobrze. Nie byłem gotów na wlokące się miesiące beznadziei, na przedmiotowe traktowanie dziecka i robienie wielu rzeczy, które bolą, których nie chce.

Moja biegaczka. Moja wariatka. Dziewczynka, która była dumna, że jeden, jedyny raz tato wrócił z zawodów z pucharem.
Robiąc transparent znała naszą blokową trójkę. Dopytała jeszcze "A pani fizjo jak ma na imię?"

Chciałem włożyć jej medale do trumny, bo były dla niej ważne. Ale nie. Zostawię je na pamiątkę. Zostawię, bo trzy z czterech mamy takie same. Ona i ja. Zostawię by pamiętać o naszych biegowych chwilach.

"Tatusiu, śniło mi się, że byłam pierwsza."

"Śniło mi się, że pobiegłam najszybciej i wygrałam" 

Córeczko. Właściwie nie wygrałaś nawet tego biegu, którego wygrać nie powinnaś.  Siostra była od Ciebie szybsza. Z drugiej strony wygrałaś. Byłaś szybsza o kilka miesięcy od bólu. Wygrałaś z nami.

Cieszę się, że nie przejmowałaś się swoimi porażkami.

Dziś wymyśliłem. W kolejnym cyklu City Trail Junior w Bydgoszczy ufunduję nagrodę dla dziewczynki, która w klasyfikacji generalnej kategorii D1 zajmie ostatnie miejsce. Dostanie je za wytrwałość i chęć zabawy jaką powinny być te zawody. Jako dodatek do medalu.
Na pamiątkę mej córki, która wygrała pasję.


Edycja z 31 marca:
Wpis trafił do wielu ludzi. Nie sądziłem, że tak będzie. Dlatego dopiszę coś optymistycznego.

Jest ktoś, kogo poznaliśmy w pierwszych dniach choroby Weroniki. Ma na imię Oliwier. Oprócz szpitalnego pokoju połączyła nas neuroblastoma. Po okresie remisji Oliwier od roku ponownie choruje. Jego rodzice chcąc zrobić wszystko co możliwe by Oli wyzdrowiał zbierają pieniądze na terapię przeciwciałami anty GD2. Niestety w Polsce dopiero się pojawia w badaniach klinicznych i nie obejmuje pacjentów ze wznową, dlatego Oliwiera czeka leczenie w Niemczech. Koszt ok. 150 tys. euro. Połowę tej kwoty już mają.

Jeśli możecie wpłaćcie na któreś z jego kont fundacyjnych. Choćby 1 zł, choćby 1% podatku. Szczegóły znajdziecie tutaj 
http://naszawalkaosynka.blog.pl/

P.S. Grzesiu, dziękuję Ci za zdjęcia z biegów. Przypuszczam, że doskonale wiesz jak wielką są dla nas pamiątką.
 

37 komentarzy:

  1. Nie mogłam powstrzymać łez. Bardzo współczuję. W Pana słowach czuć, że Weronika była niesamowitym dzieckiem, a Państwo wspaniałymi, silnymi rodzicami.

    OdpowiedzUsuń
  2. przepraszam za patetyczność, teraz już nie możesz przestać biegać bo w każdym biegu będzie biegła z Tobą i wygrywała, piękne świadectwo w obliczu tragedii.

    OdpowiedzUsuń
  3. ...pięknie Pan pisze...

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest już na mecie i czeka na nas z uśmiechem. <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytam i ryczę jak bóbr. Kończę i ryczę jak stado bobrów i tylko jedna myśl kołacze, że zapomniałeś napisać że była taka radosna, zawsze uśmiechnięta i szczęśliwa bo miała cudownych rodziców, którzy dbali by spełniała swoje własne marzenia, każdego dnia będąc, wspierając ją i kochając tak szczerze i naturalnie, że lepiej trafić nie mogła! Wygrała pasję, ale przede wszystkim wygrała bo była całe życie szczęśliwa i kochana!

    OdpowiedzUsuń
  6. SZOK, wyrazy współczucia.

    OdpowiedzUsuń
  7. Płaczę, nawet nie wiedziałabym co napisać... Łzy nie pozwalają....

    OdpowiedzUsuń
  8. strasznie mi przykro :( Dziękuje za ten tekst, poruszył moje serce.Wyrazy współczucia.
    Wiolka

    OdpowiedzUsuń
  9. Całym sercem z Wami...

    OdpowiedzUsuń
  10. Serce pęka :( wyrazy współczucia [*] Śpij w spokoju Mała Wojowników <3 [*]

    OdpowiedzUsuń
  11. Boże mój, cóż za cudowny Aniołek. Nie tak powinno to się skończyć. Łzy same się cisną :(

    OdpowiedzUsuń
  12. Była cudowna i choć teraz po raz pierwszy JĄ poznałam - nie zapomnę!!!
    Napisał Pan o NIEJ najpiękniej !

    OdpowiedzUsuń
  13. Żadne moje słowo nie będzie tu na miejscu, nie odda tego co czuję i co można powiedzieć rodzicowi. Dlatego proszę tylko wiedzieć, że Weronika zawsze BĘDZIE <3

    OdpowiedzUsuń
  14. ...zawsze ciężko coś powiedzieć w takiej sytuacji, ale chciałem coś tutaj napisać żebyś wiedział że ktoś to czytał i się prawdziwie wzruszył, choć nigdy Waszej uśmiechniętej Weroniki nie spotkałem to widać że jej wola walki, radość z samego uczestnictwa w biegu i chęć zwycięstwa powinna być stawiana innym za wzór.

    OdpowiedzUsuń
  15. ... dzielna, mała wojowniczka. Strasznie mi przykro :(

    OdpowiedzUsuń
  16. Meeeegaaa wzruszające, ryczę.

    OdpowiedzUsuń
  17. wzruszyłam się, gdy czytałam o Pana córeczce.
    Myślę, że Weronika byłaby dumna, że ma takiego cudownego tatę.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  18. Gazu Weronika! Niebiański kalendarz biegowy jest na pewno bardzo atrakcyjny i wygrasz jeszcze niejeden bieg, Super Zawodniczko!!!

    OdpowiedzUsuń
  19. Tomku, Wasza tragedia jest dla mnie podwójną tragedią (oczywiście nie w sensie, że większą od Waszej, nie o ten wymiar mi chodzi)
    jednakże dotyka mnie bardzo, bardzo osobiście
    Myślałam, że długo będziesz tu milczał, co byłoby uzasadnione.
    Wiem, że ten artykuł przetrwa w świadomości wielu biegaczy i mam nadzieję, że zainspiruje pewnego młodego jeszcze nie-biegacza
    Byłoby nietaktownie życzyć Wam wesołych świąt, ale może spokojnych...
    J.S.

    OdpowiedzUsuń
  20. Moi drodzy, dziękuję za te komentarze. Muszę sprostować. Nie uważam się za super ojca. Ot taki tam ze mnie kiepski. Fakt, miałem słabość do Wierki. Potrafiła rozmiękczyć mą stanowczość. Wiele razy nie potrafiłem odmówić jej szaleństw i wygłupów, zabaw w Bloom i Tritannusa (kto ogląda Klub Winx wie o czym mówię), którymi potrafiliśmy nieźle zdenerwować żonę, bo cicho przy tym nie było :D
    Miałem do niej słabość, zakładałem, że życie może potoczyć się nie tak jak byśmy chcieli i próbowałem pokazać jej kawał świata. Tak nadprogramowo, zanim zrobi to szkoła. Ostatnie zaćmienie słońca, tłumaczenie różnych procesów zachodzących w przyrodzie. I jednej rzeczy jej nie odmawiałem, obojętnie co by przeskrobała. Czytania bajek. Bodaj w 90% (za wyjątkiem czasu w szpitalu) była to moja fucha.

    Nawet nie przypuszczacie jak wiele siły i spokoju nam daliście swymi komentarzami. Tu i na facebooku. Dziekujemy

    OdpowiedzUsuń
  21. Panie Tomku... nie wiem czy tak naprawdę ma Pan na imię, ale potrzebuję zwrócić się do Pana po imieniu, stał mi się Pan bardzo bliski...
    dziękuję za ten wpis
    na początku pomyślałam: cudownie, kolejne dziecko, któremu się udało! (mój 6 letni siostrzeniec walczy z białaczką, jest na ostatniej prostej i aż boimy się cieszyć). zmartwił mnie fragment o drugiej córeczce, ale przewrotnie też uspokoił, bo pomyślałam, że wszystko co złe już się wydarzyło, a na dnie można się już tylko odbić (sami straciliśmy synka i wiemy, że jest koszmarnie trudno, ale da się to zrobić). koniec wpisu złamał mi serce! wszystkie rodzicielskie lęki, które na co dzień zamiatam skrzętnie pod dywan, by móc jakoś funkcjonować, eksplodowały z potężną siłą! emocje szaleją do dzisiaj, choć tekst przeczytałam w czwartek, wracam dziś, bo nie mogę w to uwierzyć... więc jednak, wiedziałam... coś podejrzewałam, że mimo wszelkich zapewnień wszystkich dookoła, jednak zdarza się czasami tak, że nie ma szczęśliwego zakończenia i choć już myślisz, że gorzej być nie może, nagle musisz stawić czoła czemuś, na co nie jesteś nawet w stanie być przygotowanym...
    jestem mamą trzyletniej Helenki, która cierpi na wrodzoną dystrofię mięśniową... mimo to Helcia uparcie pokonuje dystanse maratońskie w wózku dzielnie pchanym przez Tatusia, sporadycznie przez mamę. w maju zamierza wystartować samodzielnie na dystansie 100m z rówieśnikami na swoim pierwszym aktywnym wózku inwalidzkim... i choć na zewnątrz uśmiech na twarzy, twierdzę, że nie mamy prawa narzekać, zawsze mogło być gorzej, uśmiech i do przodu! w środku jednak ciągle drżę i łkam... boję się że coś przeoczę, czegoś nie dopilnuję, kiedyś jakiś mięsień nie zaskoczy odpowiednio szybko... tymi kilkoma ostatnimi zdaniami rozbebeszył Pan ten kokon pełen lęków i bólu...
    gdy czytam o Weronice, to trochę jakbym o mojej Helci czytała, naprawdę... może to ten sport, może one rzeczywiście takie wyjątkowe, a może to nasza cecha wspólna, nas, rodziców dzieci chorych, dzieci jak to dzieci - cudowne jest każde jedno! ale to my, rodzice dzieci chorych mamy tę wspaniałą moc, dostrzegania tej cudowności w pełni, dostrzegania i doceniania każdej wspólnej chwili z dzieckiem, delektowania się wspólnym życiem, choć często nie łatwym... bez tego jestem pewnie, że nie dalibyśmy rady.
    nie potrafię Was pocieszyć... wierzę, że wrócicie do życia, że przetrwacie i powstaniecie... kto wie, może nasze ścieżki kiedyś zejdą się na jakiejś imprezie biegowej... może to moja Helcia dostanie nagrodę za ostatnie miejsce... świat jest w końcu mały...

    szloch ustał... emocje opadają, lęki okiełznane na chwilę... pod dywanem choć na moment pusto...
    dziękuję

    OdpowiedzUsuń
  22. duże wyrazy współczucia mi umarła mama jak miałam 13 lat wiem jak to jest

    OdpowiedzUsuń
  23. Czytam ten wpis co kilka tygodni, wracam regularnie. Reakcja jest zawsze taka sama - smutek, żal.

    Tata Hani

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jesteś lepszy ode mnie. Ja miałem siły by przeczytać go 3 razy :)

      Usuń
  24. Nie będę oryginalna, wzruszyłam się ogromnie...mi również poleciały łzy...przesyłam Panu i Całej Rodzinie niezmierzony ocean pozytywnej energii i ciepełka :) Po czerwcowej wypłacie - będę pamiętała o Oliwierze ;)

    OdpowiedzUsuń
  25. Czytam po raz kolejny... Współczuje, podziwiam, rozważam co by było gdyby...trzymaj się Sojer i zawsze pamiętaj o córce.

    OdpowiedzUsuń
  26. Kochani. Przytulam Was. Z całego serca. Była szczęsliwa. Zrobiliście wszystko by najmniej cierpiała. Zrobiliscie wszystko by była szczęsliwa. Biegałam teź w cyklu Z biegiem natury. Widziałam Weronikę.
    💜

    OdpowiedzUsuń
  27. Trafiłam przypadkiem wpisując w google hasło: moje medale blog. Popłakałam się, chociaż dzieci szczególnie, na co dzień mnie nie rozczulają. Tu trafiło, po prostu. To się nazywa walka, siła, pasja i... wygrana. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) zadziwiająco działa Weronika :)
      Do zobaczenia na trasie, może we Wrocławiu :)

      Usuń
  28. znowu tutaj zagladam aby poczytac o wyczynach Weroniki.... dzielilam na facebooku ten wpis, dzisiaj pojawil sie we wspomnieniach, jak sie macie? przesylam wam gorace usciski....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jan Kochanowski w Trenie XIX stwierdził "czas doktór każdemu". I tak to wygląda. Żyjemy, biegamy, ostatnio zdarza się nam pchać na zawodach wózek. Luz.
      I tylko zbieram się od jakiegoś czasu by napisać parę przemyśleń o rozpaczliwej walce rodziców i godności dziecka. I w sumie nie tylko kombinacji rodzice-dziecko, ale generalnie o godności człowieka i sensie leczenia od pewnego etapu choroby.
      Jak chcesz pogadać stuknij na fejsie

      Usuń
  29. Panie Tomku,
    Nie zdążyłam Państwu dziś podziękować... Za puchar i prezent dla naszej małej Marty. Byliśmy zaskoczeni i przejęci.
    Martusia biega w cyklu City Trail już od trzech lat, tak jak jej starsi bracia i tato, kolekcja medali rośnie. I serce rośnie bo nasza córka urodziła się jako skrajny wcześniak, z wagą 800g i całą masą późniejszych pobytów szpitalnych, rehabilitacji, konsultacji. W zasadzie biegać zaczęła niewiele później, niż nauczyła się chodzić i każdy bieg to jakieś małe zwycięstwo.
    Puchar dzisiejszy ku pamięci Weroniki stoi na Martusi biurku i proszę mi wierzyć,że wielu o sile Weroniki jeszcze usłyszy.
    Dziękuję

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mamo Marty,
      Przed chwilą zajrzałem na blog i sprawdziłem czy są jakieś komentarze oczekujące na publikację...
      I gęba mi się śmieje i śmieje od paru minut. Dla nas wręczenie pucharu to była wielka radość (i wzruszenie oczywiście też) i widząc Martę wdrapującą się po stopniach na scenę poczuliśmy do niej trudną do wytłumaczenia sympatię. Hmmm. A może najzwyczajniej szła podobnie do Weroniki?

      Dla nas to był super wieczór i cieszymy się, że dla Was również. Do zobaczenia na biegach :)

      Usuń