Ruszyliśmy stadnie - Madzia, Weronika, Ewa i ja. Tym razem nie robiłem 15 km rozgrzewki. Zgodnie z jesiennym założeniem ostatni bieg miał być startem na ostro i sprawdzianem przed Maniacką Dziesiątką, a w pewnej mierze także przed kwietniowym maratonem.
Niestety. Wiosenny maraton odpuszczam. Dlaczego? W styczniu wyciąłem sobie trzy zmiany barwnikowe skóry. Bieganie z zacerowaną klatką piersiową i plecami byłoby karkołomnym pomysłem. Po tygodniu, gdy już mógłbym się zabrać za treningi Weronika zaliczyła upadek w przedszkolu i trzydniowy ból ręki skierował nas na ortopedyczną część SORu w Juraszu. A SOR dał nam atrakcje w postaci skierowania na dziecięcą onkologię, a tam jak wiadomo. Badania, badania, badania. Same dziwne nazwy. Niestety nie dla nas, bo znamy je doskonale. Na deser dopadła mnie grypa, z którą napar z czystka nie pomógł. I tak strzelił mi trzeci tydzień bez treningów. Czwarty tydzień to dla odmiany wizyta na oddziale rzeźników - znaczy ortopedii i biopsja kości. Ot życie na bombie zegarowej.
Powrót do treningów był ciężki, z wysokim tętnem i wolnym wbieganiem. Właściwie nie wróciłem do właściwego rytmu treningowego.
Standardowo na tydzień przed startem na 5 km zrobiłem wytrzymałość tempową 10x400/400 tym razem tempem 4:10 min/km (w październiku było to 4:20). Przyznam się, że w styczniu czterysetki biegałem czasami poniżej 4:00, ale cóż. Poszły w las. Tydzień przed startem to tylko 10 powtórzeń skipów i wieloskoków (50 m skip + 50 min wieloskok). W piątek przebiegnięty mały kawałek i tyle szaleństw.
fot. Grzegorz Perlik |
W niedzielę zameldowaliśmy się w biurze zawodów krótko po godzinie 9. Weronika z racji nałożonego opatrunku Desaulta (jak kto woli zagipsowana cała prawa ręka i klatka piersiowa) postanowiła przespacerować ze mną dziecięce 300 m. Poszło z górki, nawet się nie przejęła, że jest ostatnia. Cieszy mnie to, że polubiła zawody.
fot. Grzegorz Perlik |
Przedstartowy plan był ambitny. 20:50, tempo 4:10. Do tego musiałem się jakoś dogadać z nowym zegarkiem, bo zafundowałem sobie 310XT. Wskoczyłem w szybkie NB Zante i hej. Pierwszy km wyszedł niemal idealnie - 4:12, drugi wolniej 4:14, trzeci dramat 4:22, na czwartym - z kawałkiem asfaltu - próbowałem przyspieszyć, wyszło 4:19 więc na piątym nie było zmiłuj. Musiałem wycisnąć ile się da. Zaczął mnie wyprzedzać jakiś zawodnik i postanowiłem się pod niego podpiąć. Przebiegliśmy ostatni leśny kawałek, wskoczyliśmy na asfalt i zacząłem przyspieszać, o ile tak to można nazwać. Dusiłem, dusiłem, w końcu zerknąłem na zegarek. Pokazywał 20 minut i jakiś kawałek, więc wątpiąc nieco w powodzenie rzuciłem się do ostrego ataku. Nie wiem jak oddychałem, nie wiem jak dobiegłem. Marzyłem by wreszcie dotrzeć do maty. Wyłączyłem zegarek. Bolało. Szlag! Czas 21:01:77 Gdybym wiedział ruszyłbym 30, może 50 metrów wcześniej. Dupa.
fot. Grzegorz Perlik |
Byłem wściekły. Złapałem oddech, przeszedłem 300 m i potruchtałem w stronę Magdy i Ewy dopingując tych, którzy jeszcze byli na trasie. Dziewczynom zostało do 1100 m. Dotarły, zakończyły cykl. Czekamy na medale.
W domu był czas na analizę. Czy nadal jestem wściekły? Nie. Szkoda tych trzech sekund, bo nie czarujmy, zdecydowanie lepiej wyglądałoby 20:59 niż 21:02. Życiówkę z październikowego City Trail poprawiłem o równe 50 sekund. Pewnie byłoby lepiej gdyby nie 4 tygodnie przerwy w treningach. To co istotne z podsumowań:
- 5 km przebiegniętych bardzo szybko bez bólu nóg w trakcie. Mimo mej strasznej niechęci do wykonywania gimnastyki siłowej (i nieregularności) zauważam jej efekty.
- tempo nierówne, szkoda zwłaszcza zejścia do 4:19-4:22
- zostało mi trochę pary na finisz, ale niewiele
- średnie tętno wyniosło 190, maksymalne 200, wnioskuję z tego, że raczej nie wycisnąłbym z siebie więcej i owe 4:22 na czwartym km to był maks do wybiegania.
Mocny start za mną, czekam na superkompensację na Maniackiej Dziesiątce. Kalkulatory biegowe szacują mój czas w okolicy 43:59 i tempa 4:24, spróbuję zacząć od 4:30, zobaczymy co z tego wyjdzie. Fajno byłoby złamać 45 minut.
A City Trail jak to City Trail. Na mój gust bardzo dobrze zorganizowane. Ludzie sympatyczni, atmosfera fajna. A na deser "obsmarowano" mnie w podsumowaniu ostatniego biegu. Super.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz