Trochę pobiegałem. Przedpremierowe Boracay założyłem na nogi 13 grudnia 2014 r. Dziś, gdy zaczynam spisywać refleksje na ich temat wciąż są przedpremierowe.
Mimo ostatnich 3 tygodni przerwy przebiegłem w nich 400,2 km i wydaje mi się, że to wystarczający dystans by napisać o nich parę słów.
Buty, jak buty. Zelówka, cholewka, sznurówki. Niby żadna filozofia.
W temacie zelówki mamy chyba powrót do korzeni. Jest prosta, płaska, bez udziwnień, usztywnień i wzmocnień. Geometryczny, sześcioboczny bieżnik sprawia wrażenie, że but może być śliski w terenie. Nie jest. Owszem, nie są to buty trailowe, ale na piaszczystych czy błotnistych podłożach radzą sobie całkiem przyzwoicie.
Patrząc na podeszwę można się zastanawiać co będzie na kamieniach, na ile będą się one wbijały w stopę. Nie ma sensu się zastanawiać, bo nie kojarzę, bym kiedykolwiek poczuł kamień śródstopiem. Wspomniałem wyżej o braku wzmocnień. Standardowo podeszwy butów są dzielone na trzy części, a w rejonie śródstopia i rozcięgna podeszwowego mają przeróżne usztywnienia i wzmocnienia. Dotychczas wydawało mi się to fajne, ale teraz już nie. W Boracay wymyślono sobie maksymalną powierzchnię przylegania do podłoża, dzięki czemu są bardziej elastyczne. Mi to bardzo odpowiada.
New Balance reklamuje je (podobnie jak model Zante) jako buty z rewolucyjną podeszwą, wybitnie amortyzowaną, dzięki której odkryje się nowe doznania w bieganiu. Cóż. Buty trzeba jakoś sprzedać, ale czy koniecznie w ten sposób? Uważam,
że opowieści o super amortyzacji i ugięciu pianki to marketingowy
bełkot, bo tego nie czuję i dobrze, że nie czuję. Są wygodne,
całkiem dynamiczne, ale nie tak jak #zante.
Skoro nie ma ugięcia, zwłaszcza w strefie palców nie ma (moim zdaniem) tłumienia energii wybicia. W temacie podeszwy z pianki mam doświadczenie z Pumą Faas 500v2, w której amortyzację czuć było na każdym kroku - pięta wbijała się w piankę, podobnie palce. Tutaj tego nie zauważam i oby się to nie zmieniło.
Jak dla mnie w Boracay amortyzacja jest wystarczająca. Nie czuję, że jest, ale też nie czuję, by było twardo.
Cholewka. Tu mamy ciekawostkę (zbieżną z Zante). Cholewka zasadniczo jest monolityczna. Wytłoczona z jednego kawałka, z naklejonym emblematem N i co ciekawe ciężko znaleźć na niej szycie. Przednia część pozbawiona jest ściegów. Wszystko solidnie sklejone, od wewnątrz do wysokości 1-1,5 cm wzmocnione twardszym tworzywem, więc nie ma obawy, że w małej kałuży but przecieknie. To niezły wynalazek. Buty leżą świetnie, pierwsze wrażenie było takie, że są nawet ciut za ciasne bo dobrze opinały stopę, ale szybko do tego przywykłem. Moje stopy mają jedną wielką wadę - paluchy w czasie chodzenia i biegania podnoszą się nieznacznie ku górze i często wypychają dziury w cholewce. Zazwyczaj dzieje się to po 120 km i wówczas muszę dokonywać tuningu podklejając kawałki grubszej tkaniny, albo wszywając szerszą gumkę. Tutaj problem pojawił się dopiero po 400 km i to w lewym bucie, w prawym jedynym mankamentem jest jakieś odklejenie kawałka plastikowego wzmocnienia wewnątrz, właśnie na wysokości palucha. Muszę to jednak dobrze wymacać i pomyśleć jak to podkleić. Nie przeszkadza to, nie powoduje urazów, ale zdarza się, że wyciera dziurę w skarpecie. Z drugiej strony przy takiej eksploatacji butów i dziennych przebiegach rzędu 14-25 km nie ma się czemu dziwić. Skarpety nie są wieczne.
Zapiętek jest porządnie wyściełany w okolicy ścięgna Achillesa, w 3/4 wysokości sztywny.
Sznurowadłom też poświęcę parę zdań. Nie dlatego, że się rozwiązują, bo przy moim sznurowaniu nie ma z tym problemu (wiążąc pętelkę sznurówki dwukrotnie przekładam przez oczko). Sznurowadła są lekko elastyczne, więc pewnie nie powinny się rozwiązywać. Ich jedyną wadą jest długość. Są wybitnie długie. Po zawiązaniu kokardy ich końce walają się po ziemi. Z tego powodu przetykam je pod przesznurowaniem w przedniej części buta i nie ma problemu. Jakoś nie kusi mnie wymiana sznurowadeł.
New Balance Fresh Foam Boracay, jak kto woli m980gg2. Fajne. Nie narzekam na bóle stóp, łydki nie dokuczają. Nic tylko biegać. Co ciekawe drop wynosi zaledwie 4 mm. Dotychczas była to dla mnie wartość karkołomna. W Pumach objawiła się bólami rozcięgien podeszwowych na tyle poważnymi, że faasy przestały być butami biegowymi, a zacząłem używać ich na co dzień. Boracay założyłem i ruszyłem na 21 km wybiegania, by było bardziej wariacko trasa wiodła w jedną stronę - pobiegłem w odwiedziny do kuzynki, więc nie było mowy o ewentualnym powrocie. Dobiegłem bez żadnych dolegliwości, a z bardzo dobrymi wrażeniami.
New Balance Fresh Foam Boracay to buty, które będę kupował, chyba, że znajdę sponsora, albo trafię do
teamu New Balance. Jedyną wadą, taką poważną, będzie ich cena. Na niemieckiej stronie NB wynosi ona 110 euro. To diabelnie dużo jak na zwykłego śmiertelnika z Polski. Pozostanie nam czekać na jesienne obniżki, bo buty są warte grzechu.
I ostatnia refleksja. Niby pierdoła, ale ważna. Nie zauważyłem bym nagminnie łapał w nie kamyki. W asicsach było to częste. Człowiek biegł sobie przez pola, albo las i nagle sru, kamyk w bucie. Tu dzieje się to nader sporadycznie.
Czekajcie cierpliwie, wkrótce wskoczę w New Balance Fresh Foam Zante, bo trzeba będzie zrobić parę szybkich treningów i wystartować w Maniackiej Dziesiątce. Zante traktuję jako startowe, bo odnoszę wrażenie, że producent nie kłamie - te buty są szybkie, a przekonałem się o tym jeszcze przed ich zapowiedziami w sieci.
21 lutego 2015
07 lutego 2015
2 tygodnie przerwy
Zrobiłem sobie wolne. Początkowo z przymusu, a w tym tygodniu z lenistwa, stresów i zmęczenia.
Ostatni raz buty biegowe miałem na nogach 25 stycznia w czasie 4 startu w City Trail. 26 stycznia udałem się w jedno z tych miejsc, których nie lubię, bo mi się kojarzą, czyli do Centrum Onkologii w Bydgoszczy. Musiałem dać sobie wyciąć trzy zmiany barwnikowe. W sumie powinienem uważać z bieganiem, bo promieniowanie UV robią swoje, a moja skóra ma tendencję do szaleństw pigmentacyjnych. Jak byłem dzieckiem to wydawało mi się, że pewnego dnia będę miał tyle pieprzyków, że stanę się murzynem :D
No, w każdym razie doktor chlasnął mnie nożem w trzech miejscach, z czego dwa były newralgiczne jeśli chodzi o biegowe machanie rękami. Miałem plan, że otejpuję sobie okolice cięć, ale nic z tego nie wyszło. Gdy po tygodniowej przerwie wyszło, że mógłbym już biegać wyskoczyła niespodzianka i musieliśmy trochę poprzestawiać czas wolny i zrobić sobie "małe wakacje." Nerwy, stres i do tego brak konkretów. Stoimy niemalże w rozkroku. Jesteśmy jak dziecko zbierające klocki. Póki co je gromadzi, ale nie ma pojęcia co da się z nich zbudować.
Wieczorem jakoś nie mogłem wyjść na bieganie. Za dużo atrakcji, za duże zmęczenie. Do tego chyba dopada mnie zimowe przemęczenie. Oj jak mnie wkurza wizja wyjścia nocą na bieganie. Niby jestem nastawiony, że wyruszę, ale gdy przychodzi godzina 20:30 stwierdzam, że mi się nie chce, że za ciemno, że to i owo i znajduję przynajmniej 5 powodów by się nie przebrać i zostaję w domu. W środę próbowałem nawet wstać o 5 rano i wyskoczyć na poranne 14 km, ale ni cholery. Nie jestem rannym ptaszkiem. Nie idzie mi. Do tego było ciemno, ja byłem nie wyspany, w łóżku mogłem zostać jeszcze przez 2 godziny. Pod kołdrą ciepło. W głowie milion myśli. Nie. Nie i nie. Zostałem.
Tak, mam kryzys. Nadzieja w jutrze. 5 odcinek City Trail. Ruszam rano, zrobię 15 km rozgrzewki, wystartuję, wskoczę do samochodu, załatwię co trzeba i wrócę do domu. I mam nadzieję, że od wtorku nie będzie żadnych komplikacji.
I mam nadzieję, że te wszystkie klocki, które ostatnio zbieramy ułożą się w logiczną i optymistyczną całość. Nie. To nie nadzieja. To pewność. Tak będzie i tyle.
I wkurza mnie to, że nie biegam, i mam wyrzuty sumienia. Maraton nie wybacza takich zachowań.
Ostatni raz buty biegowe miałem na nogach 25 stycznia w czasie 4 startu w City Trail. 26 stycznia udałem się w jedno z tych miejsc, których nie lubię, bo mi się kojarzą, czyli do Centrum Onkologii w Bydgoszczy. Musiałem dać sobie wyciąć trzy zmiany barwnikowe. W sumie powinienem uważać z bieganiem, bo promieniowanie UV robią swoje, a moja skóra ma tendencję do szaleństw pigmentacyjnych. Jak byłem dzieckiem to wydawało mi się, że pewnego dnia będę miał tyle pieprzyków, że stanę się murzynem :D
No, w każdym razie doktor chlasnął mnie nożem w trzech miejscach, z czego dwa były newralgiczne jeśli chodzi o biegowe machanie rękami. Miałem plan, że otejpuję sobie okolice cięć, ale nic z tego nie wyszło. Gdy po tygodniowej przerwie wyszło, że mógłbym już biegać wyskoczyła niespodzianka i musieliśmy trochę poprzestawiać czas wolny i zrobić sobie "małe wakacje." Nerwy, stres i do tego brak konkretów. Stoimy niemalże w rozkroku. Jesteśmy jak dziecko zbierające klocki. Póki co je gromadzi, ale nie ma pojęcia co da się z nich zbudować.
Wieczorem jakoś nie mogłem wyjść na bieganie. Za dużo atrakcji, za duże zmęczenie. Do tego chyba dopada mnie zimowe przemęczenie. Oj jak mnie wkurza wizja wyjścia nocą na bieganie. Niby jestem nastawiony, że wyruszę, ale gdy przychodzi godzina 20:30 stwierdzam, że mi się nie chce, że za ciemno, że to i owo i znajduję przynajmniej 5 powodów by się nie przebrać i zostaję w domu. W środę próbowałem nawet wstać o 5 rano i wyskoczyć na poranne 14 km, ale ni cholery. Nie jestem rannym ptaszkiem. Nie idzie mi. Do tego było ciemno, ja byłem nie wyspany, w łóżku mogłem zostać jeszcze przez 2 godziny. Pod kołdrą ciepło. W głowie milion myśli. Nie. Nie i nie. Zostałem.
Tak, mam kryzys. Nadzieja w jutrze. 5 odcinek City Trail. Ruszam rano, zrobię 15 km rozgrzewki, wystartuję, wskoczę do samochodu, załatwię co trzeba i wrócę do domu. I mam nadzieję, że od wtorku nie będzie żadnych komplikacji.
I mam nadzieję, że te wszystkie klocki, które ostatnio zbieramy ułożą się w logiczną i optymistyczną całość. Nie. To nie nadzieja. To pewność. Tak będzie i tyle.
I wkurza mnie to, że nie biegam, i mam wyrzuty sumienia. Maraton nie wybacza takich zachowań.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
-
Dziś będzie w nieco cięższym klimacie. In memoriam. Weronika, moja córka. Rocznik 2008. Gdy miała 2 lata i 5 miesięcy wylądowała na Oddzia...
-
Rzec można, że w naszych duszach, czasem i ciałach, istnieją zadry, z którymi koniecznie chcemy się rozliczyć. Nieważne czy nastąpi to po ro...
-
16 Poznań Maraton. Minęły niemal 34 godziny od startu i 30,5 od zakończenia. I nadal mam pustkę w głowie. To pierwszy raz gdy nie wiem co n...
3 razy Śnieżka
Rzec można, że w naszych duszach, czasem i ciałach, istnieją zadry, z którymi koniecznie chcemy się rozliczyć. Nieważne czy nastąpi to po ro...