26 stycznia 2015

Zajęczy bieg

Zupełnym przypadkiem zostałem zającem. Na czwartym biegu City Trail zrobiłem tradycyjną rozgrzewkę 15 km, stanąłem na starcie w grupie powyżej 28 minut i ruszyłem z wolna przyspieszając. Gdy zegarek pokazał tempo odcinka 5:18 dobiegłem do trójki zawodników z ekipy Run Bydgoszcz. Dziewczynie z imieniem Martka wyklejonym na koszulce towarzyszyło dwóch kolegów. Zażartowałem i okazało się, że dziewczyna walczy o życiówkę. Nie pytałem jaką, wyszło, że powinna biec w okolicach 5:25. No to się przyłączyłem zostając trzecim zającem.
Metry uciekały, widać było, że dziewczyna biegnie na maksa. Skupiona, nie odzywała się. I słusznie. Poganialiśmy ją we troje zapewniając, że 2 km będzie jakieś 200 m za zakrętem w prawo, że za nami 2,5 km, że na ścieżce rowerowej widać tablicę z cyfrą 3, a w lesie będzie 4, a 300 m dalej zakręt w lewo, prosta, na której ma się trzymać prawej strony, w końcu wyjście z lasu, zakręt w prawo i ostatniej 400 m asfaltem. A na asfalcie ma zacząć przyspieszać, a na 100 m przed metą biec w trupa, że nie ma już niczego widzieć, że ma czuć tylko ból i brak powietrza.

Pacemaker? Zając? Wczoraj znalazłem dla tej funkcji nieco inne uzasadnienie. Ów zając ma sprawić, że bieg będzie taki jak w tytule - zajęczy.  Z jednej strony pilnujemy tempa, z drugiej strony motywujemy tak, że prowadzony przez nas zawodnik zajęczy. Marta kilka razy jęczała, że nie da rady, że zwolni, ale nie było źle, tempo zeszło jej w okolice 5:30, ale dała się zmotywować i pogonić.
Efekt? 27:04 i życiówka poprawiona o 40 sekund. Na mecie uśmiech i twarz, która mówiła, że ma dość. Trzy wdechy i zadowolenie.
I tyle z naszej biegowej znajomości.

A ja? Robiłem 20 km. Wolno. 15 przed startem, później 3 minuty przerwy w oczekiwaniu na start i 5 City Trail. Magda pobiegła swoje, tym razem bez rekordu. Weronika w biegu dziecięcym też. I największą frajdą były dla niej flagi i balon TVP ABC. Super, że objęli patronatem cykl. 

City Trail to także niezawodny Grzegorz Perlik, który sterczy z aparatem robiąc kawał dobrej roboty. Tym razem wyszła ciekawostka. Grześ postanowił zdążyć wrócić na metę, by uwiecznić parę osób. I robił za zająca poganiając moją żonę (nie wiedział, że jest moja).
fot. Grzegorz Perlik

I na koniec jedna refleksja. Mój idol z bydgoskiego cyklu, człowiek, którego widuję na starcie. Ustawia się zawsze w tej samej okolicy co Magda. Startuje i tyle Madzia go ogląda. Dziś z ciekawości zerknąłem na listę startową, bo oglądając z Wierką zdjęcia z zawodów wspomniałem o tym panu mówiąc, że jest starszy od jej dziadka (dziadek rocznik 1955) i biega. No i musiałem sprawdzić. Pan Władysław. Zobaczyłem rocznik i zdębiałem. Powiedziałem "Weronisiu, ten pan ma tyle lat co prababcia Hela." Pan Władysław, rocznik 1937.
Teraz wiem jedno, za dwa tygodnie chcę z nim porozmawiać. Daj Boże dożyć 78 lat. Daj Boże mieć tyle zdrowia i chęci do biegania.
Mam nadzieję, że Pan Władysław wybaczy mi wstawienie tego zdjęcia.
fot. Grzegorz Perlik


19 stycznia 2015

Więcej szczęścia niż pecha

Właśnie zerkam, że zrobiłem sobie 2 tygodnie przerwy w pisaniu bloga. Powinienem napisać "Wstyd i przepraszam," ale nie mam się czego wstydzić. Pisać pisałem, tyle, że coś służbowego. Oby efekt był dla mnie dobry.

Dziś o mej ostatniej niemiłej przygodzie. Wg terminologii Jerzego Skarżyńskiego wszedłem w etap siewu. Zawiera on dwa elementy, których nie było w orce: siła biegowa (skip i wieloskok) oraz bieg ciągły w drugim zakresie (od 8 do 14 km). Do tego w soboty wybiegania z przebieżkami i w niedziele wycieczki biegowe 20 i 25 km.


Na sobotę zaplanowałem sobie 5 km WB1 a następnie przebieżki 10x400/400 m. Rozgrzewka przyjemna, zrobiłem parę zdjęć powalonych przez ostatnie wichury drzew. Po tradycyjnym rozciąganiu i wszelkiej maści skrętach tułowia ruszyłem na szybkie 400 m. Biegło się świetnie, z rezerwą, stosunkowo długi krok. Super. Tempo też dobre 4:08 min./km, a to znaczyło, że o 12 sekund szybsze niż na tydzień przed październikowym City Trail.
To co różniło minioną sobotę od tej październikowej to dwie rzeczy. W sobotę wybrałem pętlę przez las zamiast asfaltu przez środek wsi. Trasa przez las jest zróżnicowana sporo podbiegów i zbiegów, asfalt jest lekko z górki, stąd sobota zapowiadała się na trudniejszą. Poszło zdecydowanie lepiej, luźniej, na 9 i 10 powtórzeniu były rezerwy więc widać, że forma wzrasta.

W czasie tego biegania trafiła się jedna bardzo nieprzyjemna rzecz. Na szczęście skończyła się (oby) szczęśliwie. Droga przez pola, 300 m ode mnie widzę człowieka, idzie w mą stronę. Po chwili stwierdzam, że towarzyszą mu dwa psy. Małego kojarzę z gospodarstwa w lesie - lubi poszczekać, pobiec koło nogi i tyle, nie próbuje złapać. Drugi pies to jakiś skundlony wilczur prowadzony na długim łańcuchu. Gość zaczął go skracać. Gdy byliśmy się mijaliśmy zacząłem oglądać się na małego psa, czy aby nie zechce chwycić mnie za nogę i w tym momencie poczułem szarpnięcie prawego przedramienia.

Wilczur ugryzł mnie w rękę i przez chwilę szarpał. Gość oczywiście próbował go odciągnąć, ale trwało to pewnie kilka, może kilkanaście sekund. Puścił. Facet wyraźnie się zdziwił i przestraszył. Podobnie ja. Podwinąłem rękawy, ręka wyglądała na całą. Kurtka już nie.

Z całej akcji nawet nie zapamiętałem czy pies był szczepiony czy nie, a zapytałem o to. Zacząłem truchtać, ale postanowiłem zadzwonić do straży miejskiej. Nagrałem się na pocztę głosową i dokończyłem trening.
Adrenalina działała, następne dwa powtórzenia 400 m po incydencie pobiegłem tempem 4:04 i  3:57.

W domu okazało się, że mam widoczne dwie malutkie kropki krwi, w trzech miejscach zaczerwienioną skórę i tyle. Gdyby nie kurtka i bluza, które przesunęły się po śliskim podkoszulku pewnie byłoby źle. Szczęśliwie ręka ocalała, zegarek również.

Wieczorem Justyna (jak kto woli fizjoterapeutka) stwierdziła, że powinienem ruszyć z tym do lekarza. Wizyta była ciekawa. Opieka świąteczna, młoda lekarka. Pytanie czy pies znany - prawie, bo wiem, gdzie stacjonuje. "To co ja mam z panem zrobić?" Stwierdziłem, że nie wiem, może zaszczepić przeciw tężcowi? I na tym się skończyło.

Dziś, w poniedziałek zajrzała do mnie straż miejska, właściciel psa nie może znaleźć zaświadczenia o szczepieniu przeciw wściekliźnie, dali mu czas do jutra. Panowie powiedzieli, że procedura jest taka, że obserwację psa zleca sanepid. Stwierdziłem, że do nich zadzwonię. Na szczęście. Pani doktor była wybitnie niedoświadczona w temacie i chyba pielęgniarki pokierowały procedurą zgłoszenia do sanepidu. Tak czy owak nie dostarczono wszystkich danych, bo mnie o nie nie zapytano. Podałem dziś co trzeba, jutro mam jeszcze dać imię właściciela psa i sanepid zleci weterynarzowi obserwację psa przez dwa tygodnie. Jak nie wykaże oznak wścieklizny będzie git, a jak się pojawią... Cóż. Trzeba będzie się zaszczepić.

Wiecie co jest najśmieszniejsze? Od dwóch lat zbieram się do kupna gazu pieprzowego w celu obrony przed psami. Teraz mam 110%motywacji. Do tego kupię kaburę, którą da się założyć na ramię, by dało się go szybko użyć.

05 stycznia 2015

"Żeby wygrać trzeba grać"

Maksymę Totolotka, obecnie zwanego Lotto zapamiętałem już w dzieciństwie. Tato z lubością wysyłał Dużego i Małego, a później Multi Lotka, a wylosowane liczby notował na marginesie gazety, który następnie wyrywał jako wąski pasek. Tyle wspomnień z dzieciństwa.

Cóż. Lubię wygrywać w konkursach. Zarówno dla samych nagród jak i wygranych jako takich. (Któż z nas tego nie lubi?) Dlatego jak tylko mam okazję biorę udział w konkursach. W losowaniach Lotto szczęścia nie mam (dawno temu trafiłem czwórkę w lotto tylko dlatego, że pomyliłem numery, a że szczęśliwców było wielu dostałem poniżej 100 zł) i dlatego szukam konkursów, w których mam większe szanse coś wygrać.

Parę rzeczy trafiłem, poczynając od radioodbiornika na butach kończąc (te raptem 2,5 raza). W minioną niedzielę trafiła się kolejna okazja. Na swym facebookowym profilu sklep runspace.pl dał fotograficzną zagadkę. Zadanie dla biegaczy z Bydgoszczy było proste, dla biegającego przez pola, który w Bydgoszczy pojawia się tylko w Myślęcinku było wyzwaniem. Pytanie brzmiało:
Gdzie znajduje się nasz Baner.
Podpowiedź - bardzo fajna trasa biegowa !!!
Podpowiedź druga - nad wodą....
Nagroda - bidon i zapas żeli energetycznych


Ludzie strzelali i nadali mi trop. A street view od googla dał mi odpowiedź. Efekt? Dziś mogłem wyruszyć do sklepu by odebrać nagrodę.
W sklepie Asia, którą, jak się okazało, kojarzyłem z cyklu City Trail. Nawrzucała mi do torby zestaw żeli, do tego batonik i na deser pozwoliła wybrać bidon.

Przy okazji skorzystałem i zainwestowałem parę zł w witaminy i minerały dla sportowców. Chyba będę je przepychał kijem od szczotki, bo kapsułki wielkie, ale cóż. Bez suplementacji się nie uciągnie.

A na deser trochę sobie pogadaliśmy o biegowych pierdołach i trza było ruszyć do domu.
Cóż mogę powiedzieć. Jak kto potrzebuje biegowych bajerów wspomagajacych to śmigajcie na jasną stronę mocy. Asia wie co i jak. Doradzi, dobierze, a jak czegoś nie będzie miała to sprowadzi.

04 stycznia 2015

Monotonia? I tak i nie.

Gdybym szykował się do rekordu życiowego na dystansie 10 km z wolna kończyłbym przygotowania. Dziś finiszuje dziewiąty tydzień realizacji planu treningowego, a to oznaczałoby, że pozostały jeszcze trzy. (nie)stety nie ma tak dobrze. W maratońskich przygotowaniach czekają mnie w sumie 24 tygodnie, zatem wszystko co najlepsze przede mną.

Stosując terminologię Jerzego Skarżyńskiego - autora planu treningowego - dziesiąty tydzień zakończy "Orkę". W sobotę czeka mnie ostatnie 45 minut krosu aktywnego, a 15 stycznia pojawi się nowość w biegowych przygotowaniach czyli WB2 (jak kto woli bieganie w drugim zakresie intensywności). Początkowo 8 km tempem 5:00-4:55 min/km, docelowo dystans będzie się zwiększał, a tempo będzie oscylować w okolicach mego rekordowego na 10 km, czyli 4:55-4:45 min/km. Szczęśliwie rekord stary, bo z 26 kwietnia 2014 roku, a moja wydolność...?
Prawie 2 km podbiegu. W górę dobre 60 m. Mam tę moc?

Rośnie. Mam wrażenie, że te 9 tygodni, które minęły od 4 listopada i przebiegnięte dotychczas 417 km zrobiły dużo więcej niż ubiegłoroczne treningi do wybiegania 45 min. na 10 km (których nie zdołałem zrobić). Z zauważalnych postępów. Rozgrzewkowe kilometry (jak kto woli WB1) biegam szybciej o ok. 15-20 sek/km i mimo takiego przyspieszenia tętno mam niższe o dobre 5 uderzeń. Coraz częściej bywa, że biegnę tempem w okolicy 5:30, a tętno jest poniżej 150 ud/min. Oznacza to jedno. "Orka" przynosi efekty. Teraz pora na "Siew", który potrwa kolejne 9 czy 11 tygodni, a po nim BPS - Bezpośrednie Przygotowanie Startowe i 16 kwietnia debiut. Czy będzie w czasie jaki zakładam? Mam nadzieję, że tak.
Pod stopami dywan z igieł

Mą jedyną bolączką, z którą próbuję walczyć (ale po wybieganiach mam lenia) to gimnastyka siłowa. Chyba zabiorę się za nią w dni gdy nie biegam.
Gimnastyka siłowa? Lenistwo jest przyjemniejsze

A ten wpis miał być o czymś innym. O tym, że czytając mego bloga można mieć wrażenie, że bieganie jest fajne, że daje dużo radości, że och i ach. I tak w zasadzie jest, ale... Jest bardzo monotonne. Właściwie człowiek ciągle robi to samo. Wtorek 14 km w tym przebieżki, czwartek 14 km w tym przebieżki, sobota kros (35-45 minut), niedziela 20-25 km biegu ciągłego. I tak tydzień za tygodniem. Jedyna różnica to długość przebieżek. 10x100/100, albo 10x200/200 ewentualnie 10x400/400. Jako urozmaicenie, co drugi tydzień, staram się wrzucić coś, co poznałem rok temu na jedynych w mej karierze zajęciach Biegam bo lubię - bieg ze zmienną prędkością. To też przebieżki, ale według kombinacji 400/400 + 100/100 +300/300 + 200/400. Doszedłem do czterech powtórzeń, co daje na treningu 8 km. Potrafią dać w kość, zwłaszcza 300 m po setce.
Pierwszy podbieg na trasie krosu. Park Sobieskiego w Nakle to niezłe miejsce.

Ach! I jeszcze jedna pozytywna rzecz. Polubiłem długie wybiegania. Minionej wiosny trafiał mnie szlag, gdy miałem zrobić 15 km biegu ciągłego. Zdecydowanie przyjemniej robiło mi się ten dystans z przebieżkami. A teraz lubię sobie wyjść na 20 czy 25 km i pozwiedzać okolicę. Można zobaczyć parę fajnych miejsc i "okoliczności przyrody".
2 km od domu
A tu zapomniany krzyż w Gorzeniu

02 stycznia 2015

Dwie życiówki na koniec czyli podsumowanie 2014 roku

Tytuł jest bardzo szumny i rozmija się nieco z typowym pojmowaniem życiówki. Tym razem żaden to czas, a dystanse: miesięczny i roczny. Patrząc na kolegów - dwóch Tomków B. szału nie robię. Ich kilometraże są o niebo większe. 246,63 km w grudniu, to o 39,01 km więcej niż w rekordowym marcu. Plan Skarżyńskiego w realizacji, zdaje się, że działa. W grudniu sumiennie, wypadły mi 2 treningi (jeden całkowicie, z drugiego zrobiłem 4 km i z powodu trwającego nadal bólu stawu skokowego odpuściłem 10 km). Gdyby przeliczyć to na kilometry i odjąć to co dodałem w innych treningach uzbierałoby się ok. 19 km.

Drugi rekord to przebieg roczny. Co prawda do marszałka Sikorskiego mi daleko, ale w przeciwieństwie do niego nie rozliczałem się z jazdy samochodem. 1582,75. W 2013 roku było skromniej, bo 1334 km. Wybiegałbym więcej, ale w styczniu i lutym męczyłem się z bólem pod kolanem, który wyglądał na zespół pasma biodrowo-piszczelowego. Po wizycie u fizjoterapeutki (polecam) okazało się, że odezwał mi się kręgosłup, bo nie wytrzymał niektórych ćwiczeń gimnastyki siłowej. W drugiej połowie lipca pojawił się ból poniżej zgięcia kolanowego. Zmniejszenie przebiegów nie przyniosło skutku, ortopeda orzekł chondromalację rzepki i torbiel Backera. Szczęśliwie ponowna wizyta u Justyny przyniosła bardziej optymistyczną diagnozę - przeciążenie. Skończyło się kilkoma sesjami masażu głębokiego i ból ustąpił. Gdyby nie te dwa epizody pewnie przekroczyłbym 1800, a może 2000 km. Zostawię to na przyszły rok.


Co jeszcze zadziało się w ciągu ubiegłego roku?
Zawody: 16 startów,  w tym 5 km po trzy starty wiosną i jesienią (zBiegiemNatury i City Trail), 1 raz 10 km z życiówką, ale gorszą o prawie 3 minuty od zakładanej, jedna 15 km z życiówką, pierwszy raz podszedłem do półmaratonu i zaliczyłem trzy. Oprócz tego biegi na karkołomnych dystansach 1,6 i 3,5 km, dwa biegi niepodległości (3 mile i 11 km).
fot. Waldemar Kowalewski


W sierpniu postanowiłem rozwinąć pisarstwo uprawiane na portalu maratonypolskie.pl i założyć blog. Efekt tego był taki, że wypożyczono mi do testów zegarek Soleus Fit, wygrałem w konkursie na testerów nowych modeli butów New Balance, a tym samym założyłem konto na instagramie.

NB  M1980GB
NB M980GG2
Dalej publikuję swe teksty na maratonach, efekt jest taki, że sporo z nich (ku memu zdziwieniu i radości zarazem) zostało przez admina wrzucone na główną stronę. Znaczy nie piszę aż tak źle.
https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjE5n8V3-tpkXQGBr0goDFIkeNjMnSSE9JIEA0rdLZkmEyHny1F02NT77z76d2BFZok2nmGx-zJJdYg9mU25rVZsuaIRbwgyoOOUWcNVmhsiIzh9eHDhnaXSsuJKkKKIWkLA32MR00iiKU/s200/maratony_polskie.png
Poza tym coś się zaczęło ruszać w wydolności. Tempo rośnie, tętno spada. Zobaczymy jak to będzie wyglądać, gdy dojdę do WB2, które prędkościami przelotowymi będzie oscylować w okolicach mej życiówki na 10 km.

A plany na 2015 rok? Zacząłem 1 stycznia od dystansu 20,15 km, a teraz pozostaje wszystko co monotonne - trening do maratonu, który odbędzie się 19 kwietnia w Łodzi (chyba, że dziwnym trafem rzucę się na Kraków, ale raczej wątpię). Oprócz tego dokończenie cyklu City Trail, parę dziesiątek, półmaratony w Inowrocławiu, Unisławiu i rozprawienie się z Piłą. Może jesienią rzucę się na maraton w Poznaniu?

3 razy Śnieżka

Rzec można, że w naszych duszach, czasem i ciałach, istnieją zadry, z którymi koniecznie chcemy się rozliczyć. Nieważne czy nastąpi to po ro...