27 maja 2016

Kic kic na I Bydgoskim Festiwalu Biegowym

Kilka razy zdarzyło mi się być dla kogoś zającem. Nic strasznego o ile jest to jedna osoba i nie ma jakiś wygórowanych założeń. Kilka tygodni temu na profilu I PKO Bydgoskiego Festiwalu Biegowego pojawiło się ogłoszenie o poszukiwaniu pacemakerów na 10 km i półmaraton. Napisałem, że mogę pobiec na dychę, na którą i tak byłem zapisany. Dodałem, że będę tydzień po maratonie więc szybkie bieganie nie wchodzi w grę.

Zaproponowano mi poprowadzenie grupy biegnącej na czas 60 minut. Wziąłem to z przyjemnością. Na kilka dni przed imprezą na instagramie napisała do mnie @ilona_z_mamy_ruszamy z pytaniem czy zajęczę, bo ona prowadzi grupę na 50 minut. Znaczy będzie okazja się spotkać, bo znam ją tylko z instagramowego profilu.

Krakowski maraton jak zapewne czytaliście zmasakrował mnie do szpiku kości. Pierwsze wybiegnięcie zrobiłem we wtorek biegnąc wolne 8 km (6:21 min/km), środę i czwartek odpuściłem, za to w piątek pojechaliśmy do Tuczna na 5 km w ramach I Begu Muzealnego i otarłem się tam o życiówkę.

W sobotę wyskoczyliśmy po pakiety startowe by nie zaprzątać sobie nimi głowy tuż przed biegiem, bo rozprowadzenie dla pacemakerów miało być o 9:10. Po odebraniu pakietów postanowiłem pierwszy raz skorzystać z nocy muzeów (w poprzednich latach sam obsługiwałem ruch turystyczny) i wskoczyliśmy do Muzeum Wojsk Lądowych. Refleksja ze zwiedzania wystawy stałej była jedna - eksponaty zawsze się obronią, elektronika niekoniecznie (na jakieś 8 monitorów z prezentacjami w 4 udało się wyjść do oprogramowania podstawowego). Wskoczyliśmy jeszcze do czołgu T72 by zobaczyć w czym przez półtora roku czy dwa lata męczył się mój brat. Ciasno tam i twardo.


Nocka minęła szybko i nieco stresująco. Mojej głowie postanowiło przyśnić się zającowanie i jakieś problemy z nim związane. Stres debiutanta, od tego momentu byłem świadom jak wielka odpowiedzialność na mnie ciąży. Sam parokrotnie narzekałem na prowadzących grupy, że biegną zbyt szybko (m.in. na OWM).

Niedzielny poranek to szybka bułka z miodem i pogoniliśmy do Bydgoszczy. Zaparkowaliśmy na przeciw szpitala wojskowego by nie mieć później problemów z wyjazdem. Zwarci i gotowi zameldowaliśmy się na płycie stadionu. Schodząc z trybun widziałem lecący w niebo balon z czasem 2:10. Gdy zeszliśmy okazało się, że brakuje balonu na 60 minut. Poleciał kilka chwil wcześniej. Zastępczych nie było a organizator nie miał pomysłu co dalej. Były co prawda dwa balony na 55 minut, ale w żadnym wypadku nie można było ich ruszyć bo jeden był przeznaczony dla gwiazdy biegu Macieja Kurzajewskiego. Trudno. Wymyśliłem proste rozwiązanie - kartka z napisem na plecy i tyle. Później wydębiłem od kogoś mały balonik z reklamą PKO. Będzie musiało to wystarczyć.
Stoimy i rozmawiamy z Iloną i Olą. Ilona zwarta i gotowa by pogonić ludzi na 50 minut, ola ciągnie ekipę na 2:10 w półmaratonie. Całkiem sympatyczne blogerki.

Rozgrzewka wolna i spokojna, czyli taka jakie ostatnio preferuję. Biegnę sobie i patrząc na zegarek stwierdzam, że tempo mam w okolicach 5:55 min/km więc niemal takie jakim poprowadzę grupę. Przestaję się obawiać czy podołam z utrzymaniem tempa, pozostawał lekki stres czy za bardzo go nie zerwę. Strzeliłem 2 km w towarzystwie Dawida i Krzyśka.

Stanęliśmy w tłumie. Madzia, Ania i Michał kawałek za mną. Wspólne selfie, kilka słów do tych, których poprowadzę z wyjaśnieniem taktyki (5:56-57 min/km by mieć lekki zapas na podbiegu) i ruszyliśmy.

Na stadionie mignęła mi Kasia z Biegającej rodzinki. Wybiegliśmy ze stadionu, zakręt w prawo, krzyczę do ludzi, że jeśli mają możliwość niech ścinają zakręty.
fot. Aldona Rybka

Tuptamy, obok Michał, mam doskonały humor, co chwila zagaduję ludzi, pokrzykuję. Plan jest prosty - dobrze się bawić i jak najbardziej pomóc w realizacji złamania magicznych 60 minut. Biegniemy a z nieba leje się żar. Pół biedy na ulicy Gdańskiej, bo rosną tu drzewa, dalej będzie gorzej. Na szczęście wiemy, że organizator zapewnił na trasie trzy kurtyny wodne.

Pilnuję tempa, na znaczniku 1 km mamy 4 sekundy straty. Zero stresu z tego powodu. Po wbiegnięciu w ul. Kamienną pierwszy punkt z wodą, niezbyt duży, szybko okazuje się, że wystawiony nadprogramowo przez sklep biegacza. Słońce grzeje w najlepsze, współczuję tym, którzy wkrótce zaczną nas wyprzedzać, czyli półmaratończykom. Michał mówi do mnie, że jest niezła parówa, odwracam się i krzyczę do ludzi pytając czy ktoś ma bułkę, bo jest taka parówa, że możemy zrobić hot doga.

Biegniemy, biegniemy, kontroluję czas, jest dobrze, ludzie dają radę. Dobiegamy do Agnieszki, która jest wolniejsza. Nic dziwnego, we dwie sztuki ciężko się biegnie, zwłaszcza gdy jedna siedzi w brzuchu. Żartuję, że klepiemy w tyłki wszystkich, których wyprzedzamy.

Krzyżówka z Wyszyńskiego i ruszamy na północ. Czekają nas kolejne kilometry w słońcu, tym razem jednak będzie świeciło bardziej z tyłu. Z wolna doganiamy i wyprzedzamy tych, którzy przesadzili z tempem.

Od dawna uważam, że zając powinien biec na czas dużo gorszy od życiówki, to pozwoli mu na swobodny bieg i zagadanie towarzyszy. Taką rezerwę i możliwości mam. Co chwila udzielam podpowiedzi, instruuję na punkcie z wodą, klepię w plecy wyprzedzanych, zwłaszcza tych, którzy idą i zapraszam do wspólnego biegu.

5 km w 29:50, mamy rezerwę 10 sekund, przyda się na podbieg. Za nami wbiegnięcie na wiadukt, w sumie żaden podbieg, opowiadam, że taki porządny jest w Unisławiu na końcówce półmaratonu, jeden chłopak pyta mnie gdzie to i kiedy. Może pojedzie?
fot. Bieganie w Fordonie
Gdzieś po piątym kilometrze zaczynają wyprzedzać nas półmaratończycy. Startowali 10 minut po nas i robili dodatkowe 1,97 km. Mkną w najlepsze. Przed sobą i za sobą widzę sznur biegaczy. Wielka gąsienica biegnie przez Bydgoszcz. Ja co chwila pokrzykuję, instruuję, co jakiś czas biegnę tyłem by inni lepiej mnie słyszeli.


20 sekund rezerwy, skręcamy w lewo, punkt z muzyką, walą ostrym brzmieniem. W takich miejscach uwielbiam metal a nie disco, jakoś bardziej podrywa mnie do biegu.

Zaliczyłem obie kurtyny wodne przebiegając nad samym wężem. Trochę to pomaga, ale nie ukrywam, że jest bardzo ciepło. Dla mnie nie ma to znaczenia, biegnę na luzie, chociaż tętno szaleje powyżej 160. Może to wina ciągłego gadania?

Od 5 kilometra poganiam kilka osób, widać, że walczą. Michał mi gdzieś zginął, mam wrażenie, że pobiegł szybciej, bo gdy go ostatni raz widziałem był ok. 5 metrów przede mną. Ul. Zamczysko idzie lekko w górę, ludziska zwalniają, podpowiadam by skrócili krok i robili ich więcej, zwłaszcza na ostatnich 50 metrach, gdy górka jest największa.
fot. bydgoscybiegacze.pl

Wreszcie wracamy na Gdańską, jest lekko w dół. Przed nami ostatnia prosta, prawie 2,5 km. Poganiam ludzi mówiąc, że teraz jest okazja odrobić to co stracili na podbiegu. Podpowiadam komuś, by wziął niżej ręce. Gdzieś wyprzeda nas samochód telewizji Bydgoszcz i filmuje nas. Kilkaset metrów dalej stoi karetka i udziela pomocy biegaczowi, który zasłabł. Po kolejnych kilkuset metrach kolejna karetka i kolejny biegacz. Słońce niewątpliwie rozdaje karty.

Most w okolicy stadionu, ostatni krótki i niewielki podbieg. Po 9 km mamy 14 sekund rezerwy. Jest dobrze. Za mostem namiot z nagłośnieniem, spiker mówi żeby nie szarżować, żeby biec ostrożnie bo jest gorąco. Zostawiam na chwilę podopiecznych, wbiegam do namiotu, zabieram mu mikrofon i krzyczę żeby go nie słuchali, że do mety zostało 400 metrów, że teraz trzeba cisnąć w najlepsze, że muszą złamać jedną godzinę. Wracam na trasę i doganiam ekipę, słyszę, że spiker mówi o łamaniu godziny.
fot. Jolanta Żal

fot. Jolanta Żal

Zaczyna się najtrudniejszy fragment trasy. Ostatnie kilkaset metrów. Czy nie biegnę za wolno? Za szybko? Czy zmieszczę się w godzinę? Przyspieszam nieco. Chyba ciut za mocno, zakręt w prawo, przebiegamy przez tory i ostatnia prosta do mety. Patrzę na zegarek i widzę ok. 20 sekund rezerwy. Zatrzymuję się i pokrzykuję na zawodników, poganiam ich. Idę do tyłu i poganiam. Zatrzymuję się 2 metry przed metą i dopinguję co sił. Zerkam na zegarek. 59:58 ruszam by wbiec na matę w czasie 59:59 czyli takim jak miałem napisany na plecach. Zatrzymuję zegarek i jest 1:00:00. Plan zrealizowany.


Stoję chwilę w strefie mety, kibicuję, wreszcie ruszam po wodę. Po paru minutach pojawia się Madzia. 1:05:14. Życiówka przy takiej pogodzie. Do okolic 5 km miała mnie w zasięgu wzroku, później musiała odpuścić przez kilkaset metrów. Podchodzi do mnie chłopak i dziękuje za pomoc. Beze mnie by nie dał rady zmieścić się poniżej godziny. Super, chociaż komuś pomogłem.

Szybko ogarniamy się i idziemy do samochodu. Impreza udana, dobrze zabezpieczona, jedyny minus to brak rezerwowych balonów.

W domu okazuje się, że pomogłem jeszcze 4 innym osobom. Super.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

3 razy Śnieżka

Rzec można, że w naszych duszach, czasem i ciałach, istnieją zadry, z którymi koniecznie chcemy się rozliczyć. Nieważne czy nastąpi to po ro...