08 stycznia 2016

Nie tak łatwo być ostatnim

Bieg 3 króli w Białych Błotach. Organizatorem Aldona. Kilkakrotnie czytałem, że biegi, które robi to idealnie szlifowane diamenty. Byłem ciekawe czy tak będzie w rzeczywistości. Trzej królowie to idealny temat na sztafetę. Trzy osoby, trzy kilometry. Szał trójek. Zapisaliśmy się niemal na początku. Pozostało czekać. Cierpliwie. Na fejsie kliknąłem lajka i okazało się, że Bieg 3 Króli to przemyślane działania. Niemal codziennie pojawiały się informacje. A to o sponsorach, a to o smakołykach, innym razem o pakietach startowych albo koronach na głowy zawodników. Przyznam się szczerze, że pierwszy raz spotkałem się z takim natłokiem informacji.
fot. Grzegorz Perlik


Zaglądając raz na stronę zauważyłem, że będzie konkurs na najlepsze przebranie. Hmmm to była myśl... Do tego okazało się, że przewidziano nagrodę dla najbardziej wyluzowanej ekipy. Wyluzowanej, czyli najwolniejszej. No to jak nie jedno, to drugie miejsce będzie nasze.
fot. Robert Gąsiorowski

Zobowiązałem się zrobić wielbłądy z tektury, Kasia zajęła się pelerynami. Dziewczyny wymyśliły, że dobiegną z Zielonki, ja dojechałem z domu. Po drodze padło pytanie czy podjadę po nie do lasu, bo Kasia zapomniała zegarka i musiały wrócić... Odebrałem pakiety, a dziewczyny jednak się wyrobiły.

Zimno. Śnieg. Zimno. Posiedzieliśmy w samochodzie, ale o 10:45 nie było wyjścia. Trzeba było wyjść i zamocować wielbłądy. Ruszyliśmy na start i okazało się, że zwracaliśmy na siebie uwagę. Co chwila ktoś robił nam zdjęcia. Zimno. Proponowałem dziewczynom żeby poszły do samochodu, ale stwierdziły, że nie. Gdy oznajmiłem im, że biegnę trzy kółka, pierwsze "wyścigowo" kolejne dwa zamykając bieg i pilnując ostatniego zawodnika. Tak ustaliłem z Aldoną. Dziewczyny stwierdziły, że biegną ze mną.
fot. Paweł Kaniak, Express Bydgoski

Berła w dłonie, ja szkatułkę ze słodyczami i w drogę. Królewski majestat na luzie, co chwila częstuje kibiców i wolontariuszy. I tak mijają nam kolejne metry. Śmiechy, pogaduchy. Dołączył do nas ratownik medyczny. Szybko oznajmiliśmy, że biegniemy na ostatnie miejsce. Wielbłądy niesforne. Albo nie chcą iść i trzeba im przylać po zadzie, albo prawa strona rozchodzi się z lewą. Mojego spiąłem agrafką, ale ta wytrzymała kilkadziesiąt metrów. Ratownik zaproponował plaster, gdy zakończymy pierwsze okrążenie. Połączył się krótkofalówką z karetką i zaczęła się komedia. Gadali ponad minutę i się nie dogadali. "Wielbłądom trzeba skleić głowy bo się rozchodzą" "Co?" "No wielbłądom głowy. Potrzebne będą dwa plastry" "Jaja sobie robisz?" Skończyło się rozmową przez telefon, bo może to krótkofalowa łączność zawodziła. My śmialiśmy się w najlepsze.

Ostatnia prosta w lesie. Biegniemy szpalerem. Za nami głos by zrobić miejsce. Odwracam się i zdziwienie. Kamil Leśniak gna jak błyskawica. Wystawiłem mą pałeczkę sztafetową i wyzwałem go na pojedynek. Kilka szybkich strzałów i Kamil pomknął dalej. Jak się później okazało do drugiego miejsca indywidualnie stracił 1 sekundę. Ha! Tak to jest jak się chce wariować zamiast biegać.

Drugie okrążenie. Pałeczkę przejęła Kasia, którą trzeba było hamować, bo zawsze ją nosi. Biegniemy, częstuję cukierkami. Kasia narzeka bo musi trzymać wielbłąda, pałeczkę i berło. I tak ma lepiej, bo ja zamiast berła walczyłem z pełną szkatułką.
Wbiegliśmy do lasu, zakręt w prawo, słyszymy, że jesteśmy zajebiści. Doganiamy rywalkę, która walczy ze zmęczeniem. No to trzeba będzie zwolnić. Powiem szczerze, że bardzo się zdziwiłem, że kogokolwiek dogoniliśmy. No nic. Rozpoczęliśmy bardzo wolny trucht, chwilami musieliśmy maszerować, bo byliśmy zbyt szybcy. Przez głowę przewinęła mi się myśl, że z ostatnim miejscem może być ciężko. Dziewczyny zabrały się za motywowanie naszej rywalki. To ci paradoks! Dopingować rywala by pobiegł szybciej niż my!  Dziewczyna zapytała czy jeszcze daleko, więc zerknąłem na zegarek a tu 375 metrów... Na starcie nie włączyłem zegarka... No nic, pożyczę ślad od dziewczyn.

Trzecie kółko na spokojnie, rywalka oddała pałeczkę i od tej pory biegliśmy tylko z ratowniczką medyczną, która musiała zrobić nadprogramowe okrążenie. Jej zmiennik udzielał akurat pomocy. No to się poczłapaliśmy na spokojnie. Wielbłąd Kasi okazał się bardzo rozwiązły i jedna jego część odpadła. Justyna zajeździła swojego i urwała mu głowę, druga wisiała na włosku.

Jakoś pod koniec biegu rzuciłem by na metę wejść z przyklękiem. Justyna zapytała a jak nie będzie dziecka to też przyklękniemy? Coś trzeba było wymyślić. Wreszcie dotarliśmy w okolice stadionu, zegar pokazywał godzinę i kilka minut. Brama, tartan, ostatnia prosta. Pusto. Nikogo na mecie. Dziewczyny zaczęły obawiać się, że zakończyli pomiar czasu, ale wypatrzyłem ludzi w samochodzie. Tuż przed metą wypuściliśmy  do przodu ratowniczkę, a my wolno do przodu. Okazało się, że na mecie pojawił się mężczyzna z dzieckiem na ręku. No to jednak trzeba było przyklęknąć.

Podreptaliśmy w stronę tłumu. Szybki barszcz i paszteciki.
fot. Grzegorz Perlik
Dopytaliśmy o medale, bo na mecie nie dostaliśmy i rozpoczęliśmy oczekiwanie na koronacje. Najszybsza, najszybszy. Drużynowo trzy kategorie. Najmłodszy, najstarszy. Zimno. Po plecach ciągnie chłód. Wreszcie najbardziej wyluzowana drużyna. Ortimed Runners Team. Znaczy my. Poszliśmy odebrać nagrody a tu niespodzianka. Puchar. Patrzę na dziewczyny - dwa puchary. Patrzę w lewo - trzeci. Puchary dla każdego z drużyny. To wielka niespodzianka. Włączyła mi się wielbłądzia głupawka i zacząłem ryczeć. Hmmm. Ale jak ryczy wielbłąd. Okazało się, że dekorujący nas poseł chciał jeszcze zdjęcie z nami więc musiałem opanować bestię ;)
fot. Grzegorz Perlik

fot. Grzegorz Perlik
 


Zwinęliśmy się do samochodu. Odwiozłem dziewczyny i tyle.

W zasadzie tyle. Może poza dwoma drobiazgami. Nie tak łatwo wygrać, ale nie tak łatwo jest być ostatnim. Do przedostatniej drużyny straciliśmy 1 sekundę. Gdyby ratownicy wystartowali w ostatniej turze - minutę po nas - byłoby pozamiatane.

I drugi drobiazg. Żeby się nie bawić w streszczenie posłużę się cytatem justynowych refleksjii: 
dzisiejszy dzień- zwariowany, wesoły, paskudnie zimny. Bieg 3króli. Zimno, ślisko, 3km... ani się nie zmęczysz ani nie wybiegasz. Zima to nie czas na bicie rekordów. Nie dziś. Postanowiliśmy zarażać radością i entuzjazmem. Jedno było pewne. Biegamy a nie stoimy bo idzie zamarznąć. Miała być sztafeta- i była. Każde kółko pałeczkę niósł inny król. Jednak tak jak do Betlejem pierwowzór biegł całą 3 tak my dziś śladem gwiazdy zmierzaliśmy do mety. Mieliśmy oczywiście berło, zamiast kadzidła rozsiewaliśmy radość, mieliśmy też złoto w postaci słodyczy w szkatule, z której częstowaliśmy przechodniów. Zimno? Owszem podczas ogłaszania wyników. Wesoło? Zdecydowanie. Podczas biegu naszła mnie refleksja... Najszybszą biegaczką to ja nie jestem, najweselszą? Hmm no może. Ale najciężej jest być ostatnią. I to nie tylko dlatego że ciężko utrzymać tempo wolniejsze od najwolniejszego.. Nie dlatego że brak optymizmu.. Ale np dlatego że często na mecie nikt już nie czeka. Nie ma batoników ani ciastek, nie ma owacji..wszyscy chcą iść do domu. I nie, nie chodzi o to że było mi smutno- bo zdecydowanie było mi bardzo wesoło. Puściliśmy przodem dziewczynę której było bardzo ciężko pokonać te 3km ja miałam ich w nogach 14.. A jednak nie czułam zmęczenia, ona cieszyła się że nie jest ostatnia a ja biegłam z uśmiechem bo właśnie byłam ostatnia! Miałam wizję dyplomu dla najbardziej wyluzowanej drużyny. I co? Plan się udał! I dostaliśmy puchar!!!!! Piękny ogromny puchar! Najcenniejszy nie tylko dlatego że pierwszy w życiu, ale dlatego że uświadomił mi jak ciężko ma ten ostatni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

3 razy Śnieżka

Rzec można, że w naszych duszach, czasem i ciałach, istnieją zadry, z którymi koniecznie chcemy się rozliczyć. Nieważne czy nastąpi to po ro...