Biegamy. Wskakujemy w ciuchy, zakładamy buty, zegarki i idziemy. Czasem na trzydzieści minut, czasem na 2 godziny. Bywa, że ruszamy na zawody o różnym dystansie.
Wielu z nas marzy o różnych cudach. O czasie, o dystansie, o miejscu. I częstokroć poświęcamy temu bardzo dużo sił, relacji, czasu.
Z lekcji historii w szkole podstawowej gdzieś w głowie zakodował mi się m.in. Filipides i jego maratońskie posłannictwo oraz 42195 metrów dzisiejszych maratonów. Dzieciaka jakim byłem ta historia zafascynowała. Później przeszła do archiwum pamięci, ale gdzieś siedziała. Nie wiem. Może jako marzenie? A może jako symbol zrobienia czegoś niemożliwego? Nie wiem.
Biegam od końca lipca 2012 roku. Wówczas wyczynem było przebiegnięcie 4 km. Bez marszu. Po dwóch czy trzech tygodniach okazało się, że jestem w stanie przebiec 8 km. Gdzieś wyczytałem, że biegaczem staje się po przebiegnięciu dystansu 10 km. No to zostałem biegaczem w jakieś sobotnie przedpołudnie. Oj jak ja podziwiałem ludzi, którzy biegali na treningach po 12 km, a maraton? Nadal był czymś niezwykłym i niemożliwym.
I długo to we mnie siedziało. Długo się z nim wąchałem, mimo, że treningowe dystanse rosły.
Za mną 6 maratonów, w tym jeden w górach. Maraton przestał być dla mnie czymś niemożliwym. Nawet gdy męczę, ledwo biegnę, gdy mam dość, a przede mną jeszcze 10 km i gdy wówczas od kibiców słyszę "Dasz radę!" odpowiadam krótkie "Wiem".
Od roku podziwiam tych, którzy rzucają się na maraton mimo, że nie są na to gotowi. Może nie do końca to pochwalam, ale podziwiam. Każdy ma swoje powody. Czasem nieco naiwne - bo kolega przebiegł, to ja też dam radę, czasem dużo poważniejsze.
Trzy dni temu miałem okazję podziwiać tych, którzy są czerwonymi latarniami na maratonach. Trzy dni temu miałem okazję podziwiać Herosów.
Około 750 osób na starcie. Przekrój wiekowy i kondycyjny. Każdy z celem i planem w głowie. Niektórzy z najprostszym planem sprowadzającym się do jednego słowa.
UKOŃCZYĆ
My ruszyliśmy we czworo, po krótkim czasie Kasia ruszyła spełniać swoje marzenie: debiut w czasie 4:30. My z planem złamania przez Madzię 5 godzin. Pierwsze 100 m wielu maratończyków było za nami. Stopniowo zaczynali nas wyprzedzać. Na Rynku Staromiejskim byliśmy ostatni. Za nami tylko samochód Straży Miejskiej.
Pięć godzin biegu, tempo w okolicach 7:03 min/km. Dla mnie to wyzwanie, bo gdyby nieco tylko zwolnić byłbym na ziemi niczyjej. W strefie, w której byłoby zbyt szybko by iść i zbyt wolno by biec.
Kilometry mijały, z grupy 6 osób, którą biegliśmy zrobiło się troje. My i ubywające kilometry. A im ich więcej tym większa pustka przed nami. I bardzo rzadko kogoś dogoniliśmy.
Zawodnik walczący o każdy krok. Byliśmy dla niego zmorą. Wolno, bardzo wolno zmniejszaliśmy dystans. A on biegł 10, później 5 metrów i przechodził do marszu. Wyraźnie było widać, że robi wszystko by nie dać się wyprzedzić.
Inny, który walczył z pęcherzem moczowym. Tego dnia nie dawał mu spokoju.
Dziewczyna. Znów marszobieg, tyle, że po 25 kilometrze. Ból kostki.
Trzydziestka i dwóch mężczyzn. I malejący dystans między nami, kilkaset wspólnych metrów. Jeden z nich: "Chciałem łamać 4:30, ale strzeliło mi w stopie. I mam to gdzieś." Został z tyłu. Drugi wyrwał przed nas. Nawet na 300 metrów, by po jakimś czasie dać się niemal wyprzedzić. I uciec nam na 3 km przed metą.
Co łączy tych ludzi? Pustka. Pustka wokół. I być może pełno myśli, które podpowiadały, że to nie ma sensu. A przede wszystkim łączyło ich zacięcie w realizacji celu.
Można rzec, że to kompletny bezsens, można rzec, że to nierozsądne, ryzykowne. Ale każdy z nich jak Filipides. Heros, który dokonuje rzeczy niemożliwej.
Przebiec maraton w 3:27 to przy ich wyczynie drobnostka. Podziwiam tych, którzy łamią trójkę, ale to ci z końca budzą mój szacunek. Mimo, że to nierozsądne, nielogiczne i bezsensowne. Przynajmniej dla niektórych. Budzą mój szacunek, bo sprawdziłem ile sił kosztuje maraton w czasie 5:25.
I w głowie mam scenę z Maratonu Warszawskiego - Pan Wojciech, który przybiegł jako ostatni, któremu zajęło to 6:56:32. Poszukajcie nagrania z tego finiszu. Warto to zobaczyć.
31 października 2016
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
-
Dziś będzie w nieco cięższym klimacie. In memoriam. Weronika, moja córka. Rocznik 2008. Gdy miała 2 lata i 5 miesięcy wylądowała na Oddzia...
-
Rzec można, że w naszych duszach, czasem i ciałach, istnieją zadry, z którymi koniecznie chcemy się rozliczyć. Nieważne czy nastąpi to po ro...
-
16 Poznań Maraton. Minęły niemal 34 godziny od startu i 30,5 od zakończenia. I nadal mam pustkę w głowie. To pierwszy raz gdy nie wiem co n...
3 razy Śnieżka
Rzec można, że w naszych duszach, czasem i ciałach, istnieją zadry, z którymi koniecznie chcemy się rozliczyć. Nieważne czy nastąpi to po ro...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz