Mierzęcin - rok temu zorganizowano tam maraton i półmaraton i na 16. km zaczął się dramat. Biegacze pobiegli nie tam gdzie powinni, czego efektem było dodatkowe kilka, nawet kilkanaście kilometrów. Podobno była "misja ratunkowa" i zbierano ludzi z lasu.
W tym roku do zorganizowania imprezy wynajęto ekipy robiące Bieg Lwa i City Trail. I był to jeden z powodów, że tam ruszyliśmy. Dystanse do wyboru były dwa. Półmaraton i 12 km. Wybrałem ten drugi z banalnego powodu. 10 września czeka mnie maraton Wrocławski. Zapisując się pomyślałem sobie, że pobiegnę, pozwiedzam i tyle. Jak już się pojawiłem na liście okazało się, że zapisanych jest 20 osób. W kolejnych dniach ich ilość nie przybywała jakoś znacząco. Mało ludzi to...
Ponownie przeczytałem regulamin, który stanowił, że są dwie kategorie wiekowe: M1: do 39 lat i M2: 40+. Przejrzałem listę i w mojej kategorii było 7 rywali. Pomyślałem, że może... Kto wie? Fakt, nie jestem w formie, rok temu byłbym w stanie pobiec tempem w okolicach 4:30-4:40, a w tym?
Po niedzielnym długim wybieganiu postanowiłem, że spróbuję pobiec średnio w okolicach 5:05 min/km, wszystko oczywiście będzie zależało od trudności trasy. Na co to wystarczy? Nie miałem pojęcia.
W sobotni poranek pojechaliśmy we czworo. Pałac i jego otoczenie zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Z jednej strony za sprawą zadbania, z drugiej pięknie tam widać jak funkcjonowały założenia pałacowe. Ilość budynków gospodarskich jest tam niesamowita.
Pakiety odebrane, torba, w środku koszulka, środek do impregnacji odzieży z membraną, długopis i aż jedna ulotka (podobno półmaraton w Pile ulotek miał na wypasie), a to wszystko za całe 40 zł.
Rozgrzewka, ustawienie się w drugiej linii i start. Poszliśmy. Ostro. Zdziwiłem się bardzo, bo przede mną było kilka osób, obok nikogo, za mną sporo. Kurde, o co chodzi? Nigdy tak nie miałem!
Po niespełna 100 metrach, krótko przed zakrętem policzyłem rywali przede mną. Pięciu. Jestem szósty, będę liczył ilu wyprzedzę albo ilu wyprzedzi mnie. Jeszcze jeden szybki ogląd i wyszło mi, że z mojej kategorii są dwie, może trzy osoby. No to biegnę lekko w górę, zakręt w prawo, zakręt w lewo, pod stopami piaszczysta droga, później bardziej błotnista. Na zegarku tempo 4:37 min/ km i tak minął pierwszy kilometr.
Biegnę sam, ok. 80 m przede mną dwóch zawodników, kolejny dużo dalej. Co kawałek jakieś błoto i kałuża, ale trasa fajna i przyjemna. I porządnie oznakowana taśmami. Po 1,3 km skręciliśmy w prawo, z lewej mając las. Biegnę, przewaga rywali jakoś się nie zwiększa. Las się skończył, nagle widzę, że chłopacy zwolnili i cofają się. Pomylili trasę? No to odrobię stratę. Patrzę w lewo, widzę taśmy, ktoś idzie w górę, chyba krzyczy do chłopaków, że jest ok. Widzę słupek owinięty taśmą, z boku kartka, na niej chyba strzałka, ale ustawiona tak, że mogę się tylko domyślać co wskazuje. Pewnie będziemy tamtędy wracać, więc szykuje się fajny podbieg.
Rywale biegną dalej, jeden z nich ucieka. Gonić drugiego? Nie ma sensu się zrywać by później paść. Biegnę swoje i zobaczymy. Od 2,1 km zaczyna się podbieg. Nie, dziś nie będzie marszu na podbiegach. Dziś tylko biegnę. 12 km to nie tak długi dystans.
Odległość między nami bez zmian. Zaczyna się zbieg, nieco większy więc można zluzować nogi i przyspieszyć. Taki mam plan na ten bieg - jeśli będzie nieco stromiej biegnąć w dół ustawiam się prostopadle do podłoża i puszczam nogi. Gdy spojrzałem nieco dalej niż pod stopy okazało się, że dystans do rywala się zmniejsza. W 2/3 zbiegu zdołałem go wyprzedzić i po chwili dołożyłem kilka metrów.
Płasko, w górę, w dół, płasko. Drogi leśne mniej i bardziej uczęszczane, mniej i bardziej zarośnięte. Jestem piąty! No to zaczyna się walka! Co zrobi wyprzedzony? W okolicach 4-5 km wypatrzyłem czwartego w stawce. Od tego czasu nie uciekam za szóstym, a gonię czwartego! Mam około 200 metrów straty i nie ulega to zmianie. Rywal ciągle za mną, raptem 30-50 m. A ja gonię! Oglądam się za siebie może 4 razy, zazwyczaj na zakrętach.
Przede mną dwie kałuże, po środku błoto. Za nim fotograf. No to biegnę, za chwilę zakręt w prawo, wbiegłem na leśną autostradę - droga wysypana białym tłuczniem. I znowu lekko w górę. Nie powiem, nie jest lekko. Zakręt w lewo. Gdzieś ok. 9 km droga zrobiła się piaszczysta, kombinuję na którą stronę przeskoczyć by biegło się najlżej. Po jakimś czasie mijam bryczkę. Oho! Przypadkowi kibice.
Biegnę swoje, nie oglądam się za siebie, rywal przede mną gdzieś zniknął. Nic to. Nadal jestem piąty. Znów zakręt w prawo, zbliżam się w okolice przypałacowego parku. Znaczy meta już blisko. Próbuję przyspieszyć, na 10. km wychodzi z tego 5:07 - dokładnie tyle ile średnie tempo całego biegu. No to nie jest źle.
Park, z prawej słychać metę, oglądam się za siebie - nie widzę rywala. Słuchać metę, a tu trzeba w stronę pałacu i za niego. Cisnę ile wlezie. Obiegam pałac, trzeba skręcić w prawo i w dół. Schody! Schody na trasie! Super! Nie ma zmiłuj, tu trzeba uciekać. Biegnę niemal na złamanie karku. Patrzę pod nogi, kalkuluję długość kroku by dobrze wylądować. Pierwszy ciąg schodów, wypłaszczenie, drugi ciąg schodów, wypłaszczenie, trzeci ciąg... nie widzę taśm. W tym momencie zegarek krzyczy, że zboczyłem z trasy. Zatrzymuję się, patrzę w prawo do góry. Są taśmy! Wracam, skręcam i biegnę przez park. Gonię na maksa. Lekko w dół, kładka, piękne, wielkie drzewa. Po chwili zaczyna robić się pod górkę.
Górka robi się bardziej stroma, zwalniam, męczę się, nogi walczą. Iść? Może będzie szybciej? Nie! Tu się nie maszeruje! Znów słychać metę. Jest blisko. Wreszcie jestem na górze, za chwilę lekki zbieg, zakręt w prawo i ostatnia prosta. Biegnę na maksa, wpadam na metę, podnoszę ręce do góry. Jestem! Czas świetny 59:05! Rewelacja! Zakładałem by ukończyć w okolicach 1:04:00, a tu prawie 5 minut.
Odbieram medal, idę przed siebie, podchodzi do mnie Piotr Książkiewicz i mówi "2 minuty kary za skrócenie trasy na 1,6 km" Hmm To tam gdzie zwolnili chłopacy? Możliwe, tylko dlaczego nie było widać strzałki na słupku. Później okazuje się, że zawodnicy przede mną skręcili obiegli las prawą, zamiast lewą stroną i tym samym nie zaliczyliśmy owego łąkowego podbiegu. W ten sposób pobiegła pierwsza trzynastka oraz troje innych zawodników.
Po biegu makaron (do wyboru bolognese lub wegetariański szpinak), woda, były jeszcze kiełbaski na ognisku. Niby niezbyt wyszukana oferta, ale na wypasie - obsługa pałacowa pierwszorzędna - ledwo odstawiłem pustą miseczkę a już była sprzątnięta.
Poszedłem sprawdzić wyniki. 5. miejsce open, w kategorii M2 miejsce 2. Szybszy ode mnie zawodnik z kategorii był 3. open. Znów zajrzałem w regulamin i faktycznie, nagrody się nie dublują, znaczy będę pierwszy. No cóż. Trzeba było zostać w Mierzęcinie nieco dłużej niż planowaliśmy, ale jakże przyjemne było to czekanie. Pochodziliśmy po parku, a jest to przepiękne miejsce. Oglądałem go z zazdrością, bo w niedalekim od Nakła Samostrzelu od wielu lat jest tragedia - pałac zmienia właścicieli i niszczeje, park jest kompletnie zaniedbany...
Dziewczyny śmieją się, że mogłem pobiec wolniej, bo siódmy zawodnik wygrywał samochód na weekend. Ale co ja bym zrobił z samochodem? Najpierw musiałbym dojechać 150 km by go odebrać. I gdzie jechać? Wolałem moje pierwsze miejsce w kategorii, choć przy tym układzie tabeli miałbym miejsce trzecie i samochód.
Wręczenie nagród - butelka mierzęcińskiego wina (chyba wolałbym statuetkę bo to pierwsze moje pudło w kategorii wiekowej) i do domu.
Za rok wrócimy. Mam plan by być w życiowej formie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz