Niewiele. Z pudełka wyczytałem, że to model M1980GB, wujek google zasadniczo milczy, bo wyświetla dwie informacje. Jedna na stronie runningshoes.com, na której jest informacja o tym, że jeszcze nie są dostępne, drop to 6 mm i są przeznaczone dla stopy neutralnej. Druga informacja pojawia się na stronie newbalance.com pod hasłem Fresh Foam Zante pokazują się w wersji szarej strasząc limitowaną edycją na maraton w Nowym Jorku w 2015 r. I tyle.
Wersja szara jest ładniejsza, ale co zrobić? Trza testować co się ma ;)
Cóż ciekawego w nich zauważyłem. Przede wszystkim rzuca się w oczy podeszwa (o kolorze nie piszę, bo jest "oczobitny"). Z profilu widać pójście optyczne w stronę adidasowych boostów. Druga istotna rzecz to jej monolityczność i bardzo mały bieżnik. Zdaje się, że ma być naturalnie, w dodatku z dużą powierzchnią przylegania do podłoża. Ewidentnie nie są to buty na bieganie przez pola, ale postanowiłem ich zbytnio nie oszczędzać i tam także będę je testował.
Kolejną ciekawostką jest niewielka ilość szyć. Siatka cholewki jest cienka, przewiewna, od przodu oklejona paskiem z tworzywa. Na czubku, od zewnątrz kawałek odblasku. Bok i tył są usztywnione, ale nie pancerne.
Pierwszego wieczoru postanowiłem je wypróbować. Co prawda żona sugerowała, że może wziąłbym je gdy jest jasno, by ich nie pobrudzić, ale stwierdziłem, że nie padało więc będzie sucho. Nic bardziej mylnego. Na drodze kałuże, mokry piach, lekko przeschnięta glina. Obawiałem się, że buty nie wrócą do domu w idealnym stanie.
Wyskoczyłem. Pierwsze kilkaset metrów szybkie, zbyt szybkie, więc nieco zwolniłem. Wyszło 5:40, więc w myślach mówiłem by znów zwolnić. I znów 5:40, po tym 5:28. Świadomość, że mam nowe buty, za które nie musiałem zapłacić paru stówek (normalnie ta kasa wystarczyłaby mi na dwie pary) jakoś mnie niosła. Gęba uśmiechnięta. Na nogach lekkość. Waga kuchenna pokazała 240 g przy rozmiarze 44,5. Porównałem z Asicsami 310 g.
Pod stopami miękko, elastycznie, czuć to zwłaszcza na asfalcie. Buty mają nieco wysokie podbicie, co czułem na rozcięgnie podeszwowym, ale poluzowanie sznurowadeł pomogło. Pobiegam i przywyknę. Jedyne czego się obawiam to mały drop. Nie wiem jak to zniosą łydki i rozcięgna. W Pumie faas przy 4 mm miałem problemy.
W sumie zrobiłem 15 km, w tym 6 km OWB1 i przebieżki 10x400/400. Buty niosą, odbiją się fajnie, na mokrym , miejscami zapiaszczonym asfalcie stopy nie uciekają. Bieżnik daje radę. Nawet lekko pronująca prawa noga nie koślawi mocno kostki. Amortyzacja nie jest może szalona, ale uważam ją za wystarczającą.
Na koniec jedna refleksja. Obuwie jest szybkie, stopy za nim nadążyły. Skarpetki nie dały rady i zostawały w tyle, czego efekty widać na zdjęciu ;)
26 listopada 2014
New Balance M1980GB
Od kilku tygodni myślałem nad nowymi butami. Czarne Asicsy dobijają do 1400 km a przede mną sporo kilometrów do wybiegania. Zacząłem zastanawiać się nad zmianą producenta, ale niekoniecznie kusiły mnie marki popularne typu adidas, reebok czy nike. Prędzej skłaniałem się ku pumie 600 z racji oklejenia czubka, ale wiadomo. Kasa. Kasa rządzi wszystkim, więc temat butów odkładałem.
Teraz priorytetem jest wizyta u kardiologa i zrobienie badań. Ekg, ekg wysiłkowe, echo serca a oprócz tego morfologie, jonogramy, lipidogramy, tsh i inne takie. Chcę się przebadać i nie dlatego, że PZLA wymyśla kartę biegacza, ale dla siebie. Biorę tańszą wersję badań w Osielsku - 300 zł (do tego badania krwi osobno), bo wersja z zaświadczeniem o braku przeciwwskazań do sportu to koszt bodajże 600 zł.
Tak sobie gdybałem czy iść w lekką pronację, Justyna sugerowała neutral i wzmocnienie mięśni. Plusem neutrala są niższe ceny.
21 listopada dostałem maila z UPC o nadaniu przesyłki. Pojawiło się nazwisko kobiety, numer paczki. Niczego nie zamawiałem, więc podejrzewając próbę instalacji złośliwego oprogramowania ostrożnie sprawdziłem link. Paczka wysłana w USA, dotarła do Filadelfii. Nawet dobrze tego nie analizowałem. 25 listopada rano dostałem sms. Tu kurier UPS proszę o kontakt. Zadzwoniłem. Udało się dogadać. Numer telefonu, adres dostawy, adres mailowy. Wszystko prócz nazwiska się zgadzało, kurier pytał czy nie kupowałem butów w USA.
Temat nie dawał mi spokoju. Wrzuciłem w wyszukiwarkę nazwisko dziewczyny. Znalazłem na stronie Runner's World, że wygrała w konkursie "Testuj z RW nowe buty do biegania!"
Na liście 10 szczęśliwców znalazłem też swoje nazwisko. I wszystko było jasne. Przypomniałem sobie, że za sprawką Justyny wysłałem zgłoszenie. Na szybko, bez wielkiego myślenia i rozpisywania się. Niespodzianka. Wygrałem.
Wyglądało, że ktoś pomylił nazwiska przy wysyłce i już miałem wizję, że dostanę damskie buty. Kurier dotarł i przyniósł zielone, męskie, rozmiar 44,5. Szybko przymierzyłem i wyglądało, że są idealne.
I tak oto mam nowe buty. New Balance M1980GB. Próbowałem poszukać informacji o butach. Są aż dwie informacje. Jedna, że buty jeszcze nie są w sprzedaży, druga, że w wersji szarej i limitowanej są szykowane na maraton w Nowym Jorku. I tyle. Wygląda, że dostałem do testowania przedpremierowe buty. Ha! To mi się trafiło! To już drugie buty do testowania (pierwsze były Pumy Faas 500v2).
A oprócz butów jeszcze drugi gratis. Bluza z długim rękawem, zapinana pod szyją. Cienka, na plecach i bokach jeszcze cieńsza i przewiewna. Nie dało się położyć tego zestawu i na niego patrzeć. We wtorkowy wieczór zrobiłem 15 km, w tym przebieżki 10x400/400. O wrażeniach napiszę w kolejnym poście.
Teraz priorytetem jest wizyta u kardiologa i zrobienie badań. Ekg, ekg wysiłkowe, echo serca a oprócz tego morfologie, jonogramy, lipidogramy, tsh i inne takie. Chcę się przebadać i nie dlatego, że PZLA wymyśla kartę biegacza, ale dla siebie. Biorę tańszą wersję badań w Osielsku - 300 zł (do tego badania krwi osobno), bo wersja z zaświadczeniem o braku przeciwwskazań do sportu to koszt bodajże 600 zł.
Tak sobie gdybałem czy iść w lekką pronację, Justyna sugerowała neutral i wzmocnienie mięśni. Plusem neutrala są niższe ceny.
21 listopada dostałem maila z UPC o nadaniu przesyłki. Pojawiło się nazwisko kobiety, numer paczki. Niczego nie zamawiałem, więc podejrzewając próbę instalacji złośliwego oprogramowania ostrożnie sprawdziłem link. Paczka wysłana w USA, dotarła do Filadelfii. Nawet dobrze tego nie analizowałem. 25 listopada rano dostałem sms. Tu kurier UPS proszę o kontakt. Zadzwoniłem. Udało się dogadać. Numer telefonu, adres dostawy, adres mailowy. Wszystko prócz nazwiska się zgadzało, kurier pytał czy nie kupowałem butów w USA.
Temat nie dawał mi spokoju. Wrzuciłem w wyszukiwarkę nazwisko dziewczyny. Znalazłem na stronie Runner's World, że wygrała w konkursie "Testuj z RW nowe buty do biegania!"
Na liście 10 szczęśliwców znalazłem też swoje nazwisko. I wszystko było jasne. Przypomniałem sobie, że za sprawką Justyny wysłałem zgłoszenie. Na szybko, bez wielkiego myślenia i rozpisywania się. Niespodzianka. Wygrałem.
Wyglądało, że ktoś pomylił nazwiska przy wysyłce i już miałem wizję, że dostanę damskie buty. Kurier dotarł i przyniósł zielone, męskie, rozmiar 44,5. Szybko przymierzyłem i wyglądało, że są idealne.
I tak oto mam nowe buty. New Balance M1980GB. Próbowałem poszukać informacji o butach. Są aż dwie informacje. Jedna, że buty jeszcze nie są w sprzedaży, druga, że w wersji szarej i limitowanej są szykowane na maraton w Nowym Jorku. I tyle. Wygląda, że dostałem do testowania przedpremierowe buty. Ha! To mi się trafiło! To już drugie buty do testowania (pierwsze były Pumy Faas 500v2).
A oprócz butów jeszcze drugi gratis. Bluza z długim rękawem, zapinana pod szyją. Cienka, na plecach i bokach jeszcze cieńsza i przewiewna. Nie dało się położyć tego zestawu i na niego patrzeć. We wtorkowy wieczór zrobiłem 15 km, w tym przebieżki 10x400/400. O wrażeniach napiszę w kolejnym poście.
25 listopada 2014
Pora na nowość
12 listopada 2014
11 listopada bez patosu i zadumy
Narodowe Święto Niepodległości. Nie wiem kto wymyślił tę nazwę. Jest trochę nadęta, ale z drugiej strony lepsza niż "96 Rocznica Odzyskania Niepodległości", czy wszystkie inne tego typu nazwy.
My, Polacy, niestety tak mamy, że najlepiej wychodzi nam świętowanie klęsk i porażek. Wystarczy zestawić ze sobą trzy wydarzenia: Powstanie Warszawskie, Powstanie Wielkopolskie i III Powstanie Śląskie oraz zadać pytanie o to, któremu z nich poświęca się najwięcej uwagi. (temat celowości największej klęski XX w. pominę).
Wszelkie obchody świąt narodowych często bywają obchodzone na smutno. A to kwiaty pod pomnikiem, a to "montaż słowno-muzyczny" w wykonaniu dzieci, wszystko stonowane. Czy tak chcielibyśmy świętować nasze urodziny albo śluby? Pewnie nie. Szczęśliwie pojawiła się idea biegów rocznicowych.
Pigża w gminie Łubianka. Pierwszy raz byłem w tej okolicy 3 maja, gdy startowałem w Biegu Samorządowym. Dziś powróciłem, bo trafiła się nie lada gratka.
Od 18 lat w Pigży organizowany jest Bieg Niepodległości. W tym roku mignęły mi projekty medali. Pomyślałem "cacuszka, warto by było taki mieć." Zatem zagrzebałem w regulaminie i pierwszy pozytyw - opłata startowa 30 zł, w pakiecie prócz medalu posiłek i do tego koszulka techniczna. A drugi pozytyw to biegi dla dzieci, w których uczestnicy dostają na mecie medale. Oj takiego zbiegu okoliczności nie mogłem odpuścić! Weronika na wieść o biegach się ucieszyła, a gdy powiedziałem, że dostanie medal aż podskoczyła zdziwiona, bo jak to!? Od razu? Po jednym biegu? (w City Trail trza wystartować w min. 4).
Do Pigży ruszyliśmy w czwórkę. Magda nie miała ochoty na start, najchętniej zostałaby w domu, ale dała się przekonać by popilnować Wierki gdy będę biegł. Zabraliśmy też Marka, dla którego był to debiut w biegowej imprezie. Na miejscu spotkaliśmy się z Justyną (której zdolności w uruchamianiu obolałych nóg kilkukrotnie zachwalałem), jej mężem i córką. Dała się namówić, do tego Natalka też była chętna na dziecięcy medal (który okazał się takim samym, jakie otrzymywali dorośli).
Dotarliśmy przed godz. 10, start dorosłych zaplanowany był na 12, więc przed nami szmat czasu. A tu niespodzianka. Pełno samochodów i ludzi! Z boiska dobiega muzyka, wszyscy się kręcą, chodzą. Mamy święto i pomimo mgły było to czuć w powietrzu! Szczęśliwie znaleźliśmy miejsce do zaparkowania, szybko załatwiliśmy formalności i mogliśmy czekać na start dzieciaków.
Zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Stoisko ze smakołykami (na nie nie patrzyłem, bo przed startem wiadomo, że nie ma to sensu) i bieżnia. Oj bieżnia. Cztery tory TARTANU!! Pętla wokół murawy, 200 metrów. Oj! Żeby tak w Mroczy wybudowali coś takiego! Na czorta robić pełen wymiar? Jak na wiejskie potrzeby wystarczy (Pigża liczy ponoć 800 mieszkańców). Młodzieży wystarczy w zupełności, a i dorośli nie narzekaliby gdyby mieli gdzie robić tempówki.
Z biegu dziecięcego niewiele pamiętam. Stałem z aparatem i robiłem zdjęcia najmłodszych grup dziewcząt i chłopców.
Po ich starcie powygłupiałem się z dziewczynkami, wskoczyłem w ciuchy, zrobiłem delikatną rozgrzewkę i z Justyną ustawiłem na starcie honorowym. Tym razem postanowiłem się nie ścigać. Najważniejsze są przygotowania do maratonu, a plan treningowy na wtorek stanowił 12 km WB1. W ten sposób zostałem "zającem" i przez 11 km zatruwałem życie Justynie :D Na dobrą sprawę nie było pomysłu na ten start. Ustaliliśmy, że zaczynamy tempem 6:20 min/km, a co później to się zobaczy. Bez spinania się. Po paru kilometrach i dwóch podbiegach miałem wyrzuty, że nieco przyciskam, więc zwolniliśmy.
Trasa liczyła 11 km, zobaczyliśmy niesamowite zakątki. Niby banał - ścieżka rowerowa, ale to kolejna rzecz, której brakuje mi blisko domu. Zamek Bierzgłowski i jego dziedziniec to ciekawe założenie architektoniczne. Niewątpliwie będę musiał zwiedzić go niebiegowo, bo wczoraj zdołałem tylko rzucić okiem i nadal nie wiem, czy to zamek czy dwór obronny. I jeszcze jedno miejsce. Wisienka na torcie (mimo mglistej polewy, jaka ją otoczyła) - Wąwóz Leszczyński w kolorach jesieni. Tam trzeba pojawić się z aparatem.
Nagadałem się w najlepsze. Zazwyczaj wolne wybiegania wybitnie mnie męczą psychicznie a wczoraj nawet nie wiem kiedy przeleciała godzina i kwadrans.
Po drodze trzy zdania zamienione z Grześkiem Perlikiem, który stał i kucał na straży z aparatem, nieudana próba pogonienia Justyny na ostatnim kilometrze (nawet Grześ nie zmobilizował jej swym "a teraz biegnij w trupa"). Dała się zmobilizować dopiero na ostatnich 300 m, gdy oberwała z łokcia od wyprzedzającej ją zawodniczki.
Marek zadebiutował bardzo udanie. Narzekał trochę na wąską ścieżkę rowerową i problemy z wyprzedzaniem, ale był zadowolony. Czas w okolicach 58 minut, jak na zawodnika kat. M40, który biega od 2 czy 3 miesięcy jest niezły, zwłaszcza, że nie biegł na maksa.
Po zawodach zostaliśmy na dekoracjach i czekaliśmy na losowanie nagród. Nie wiem czy nie byłoby lepiej, gdyby odbywało się na sali gimnastycznej, bośmy trochę zmarzli, zwłaszcza, że kategorii do obdarowania było całkiem sporo. Weronika marudziła, ale na szczęście zaczęło się losowanie i powiedziałem jej, że jeżeli chce się dołączyć do małej, męskiej maszyny losującej to ma iść sama i zapytać. Co też uczyniła. Wielu biegaczy nie dotrwało tego momentu i pewnie średnio na 10 wyciągniętych kartek trafiał się jeden obecny. Weronika wybitnie się wykazała. Chciała wylosować mnie, a trafił się Marek.
Tuż przed wyjazdem postanowiłem poprosić o wspólne zdjęcie Kamila Leśniaka. To niepozorny, młody chłopak. Aż dziw bierze, czego dokonał w tym roku. 168 km ciężkiej, górskiej trasy 12. edycji The North Face Ultra-Trail du Mont-Blanc 2014 i poprawa najlepszego dotychczas czasu polskiego zawodnika. Pokonał trasę w 28 godzin i 25 sekund. Poprawił niby tylko o 3 minuty z kawałkiem, nie zrealizował założenia jakim było zejście poniżej 24 godzin, ale dla mnie jest osoba wyjątkową. Pokazał, że można: 1. mimo młodego wieku, 2. że jak się marzy to zdobędzie się środki finansowe na realizację marzenia. Mam nadzieję, że w przyszłym roku bez problemu rozprawi się z 24 godzinami.
W ramach pakietu otrzymywało się m.in. kartkę pocztową z życzeniami z okazji święta Niepodległości. Oczywiście z naklejonym znaczkiem, wypisanymi życzeniami. Wystarczyło tylko zaadresować, podpisać się i wrzucić do specjalnej skrzynki pocztowej. Oczywiście wysłaliśmy. No, Wierka wysłała do przedszkola.
Oj udał mi się ten wyjazd, udał. I Weronice również. Wybiegała się z Natalką w najlepsze. Rano idąc do samochodu słyszałem tylko "oła", "oła" tak biedaczkę bolały nogi. No i najważniejsze. OBOWIĄZKOWO musiała zabrać medal do przedszkola by się nim pochwalić.
P.S. 1. Jedyne, z czego się nie wywiązałem to z obietnicy zabrania witki i marchewki ;)
P.S. 2. Może wzorem biegu Karolewo - Więcbork warto byłoby pomyśleć o złożeniu wiązanki kwiatów? Takiego symbolicznego uczczenia rocznicy mi zabrakło, a nie zabiera to szczególnie dużo czasu. O ile w Pigży jest miejsce, w którym byłoby to możliwe.
My, Polacy, niestety tak mamy, że najlepiej wychodzi nam świętowanie klęsk i porażek. Wystarczy zestawić ze sobą trzy wydarzenia: Powstanie Warszawskie, Powstanie Wielkopolskie i III Powstanie Śląskie oraz zadać pytanie o to, któremu z nich poświęca się najwięcej uwagi. (temat celowości największej klęski XX w. pominę).
Wszelkie obchody świąt narodowych często bywają obchodzone na smutno. A to kwiaty pod pomnikiem, a to "montaż słowno-muzyczny" w wykonaniu dzieci, wszystko stonowane. Czy tak chcielibyśmy świętować nasze urodziny albo śluby? Pewnie nie. Szczęśliwie pojawiła się idea biegów rocznicowych.
Pigża w gminie Łubianka. Pierwszy raz byłem w tej okolicy 3 maja, gdy startowałem w Biegu Samorządowym. Dziś powróciłem, bo trafiła się nie lada gratka.
Od 18 lat w Pigży organizowany jest Bieg Niepodległości. W tym roku mignęły mi projekty medali. Pomyślałem "cacuszka, warto by było taki mieć." Zatem zagrzebałem w regulaminie i pierwszy pozytyw - opłata startowa 30 zł, w pakiecie prócz medalu posiłek i do tego koszulka techniczna. A drugi pozytyw to biegi dla dzieci, w których uczestnicy dostają na mecie medale. Oj takiego zbiegu okoliczności nie mogłem odpuścić! Weronika na wieść o biegach się ucieszyła, a gdy powiedziałem, że dostanie medal aż podskoczyła zdziwiona, bo jak to!? Od razu? Po jednym biegu? (w City Trail trza wystartować w min. 4).
Do Pigży ruszyliśmy w czwórkę. Magda nie miała ochoty na start, najchętniej zostałaby w domu, ale dała się przekonać by popilnować Wierki gdy będę biegł. Zabraliśmy też Marka, dla którego był to debiut w biegowej imprezie. Na miejscu spotkaliśmy się z Justyną (której zdolności w uruchamianiu obolałych nóg kilkukrotnie zachwalałem), jej mężem i córką. Dała się namówić, do tego Natalka też była chętna na dziecięcy medal (który okazał się takim samym, jakie otrzymywali dorośli).
Dotarliśmy przed godz. 10, start dorosłych zaplanowany był na 12, więc przed nami szmat czasu. A tu niespodzianka. Pełno samochodów i ludzi! Z boiska dobiega muzyka, wszyscy się kręcą, chodzą. Mamy święto i pomimo mgły było to czuć w powietrzu! Szczęśliwie znaleźliśmy miejsce do zaparkowania, szybko załatwiliśmy formalności i mogliśmy czekać na start dzieciaków.
Zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Stoisko ze smakołykami (na nie nie patrzyłem, bo przed startem wiadomo, że nie ma to sensu) i bieżnia. Oj bieżnia. Cztery tory TARTANU!! Pętla wokół murawy, 200 metrów. Oj! Żeby tak w Mroczy wybudowali coś takiego! Na czorta robić pełen wymiar? Jak na wiejskie potrzeby wystarczy (Pigża liczy ponoć 800 mieszkańców). Młodzieży wystarczy w zupełności, a i dorośli nie narzekaliby gdyby mieli gdzie robić tempówki.
Z biegu dziecięcego niewiele pamiętam. Stałem z aparatem i robiłem zdjęcia najmłodszych grup dziewcząt i chłopców.
Po ich starcie powygłupiałem się z dziewczynkami, wskoczyłem w ciuchy, zrobiłem delikatną rozgrzewkę i z Justyną ustawiłem na starcie honorowym. Tym razem postanowiłem się nie ścigać. Najważniejsze są przygotowania do maratonu, a plan treningowy na wtorek stanowił 12 km WB1. W ten sposób zostałem "zającem" i przez 11 km zatruwałem życie Justynie :D Na dobrą sprawę nie było pomysłu na ten start. Ustaliliśmy, że zaczynamy tempem 6:20 min/km, a co później to się zobaczy. Bez spinania się. Po paru kilometrach i dwóch podbiegach miałem wyrzuty, że nieco przyciskam, więc zwolniliśmy.
Zamek Bierzgłowski, fot. Grzegorz Perlik |
Trasa liczyła 11 km, zobaczyliśmy niesamowite zakątki. Niby banał - ścieżka rowerowa, ale to kolejna rzecz, której brakuje mi blisko domu. Zamek Bierzgłowski i jego dziedziniec to ciekawe założenie architektoniczne. Niewątpliwie będę musiał zwiedzić go niebiegowo, bo wczoraj zdołałem tylko rzucić okiem i nadal nie wiem, czy to zamek czy dwór obronny. I jeszcze jedno miejsce. Wisienka na torcie (mimo mglistej polewy, jaka ją otoczyła) - Wąwóz Leszczyński w kolorach jesieni. Tam trzeba pojawić się z aparatem.
Nagadałem się w najlepsze. Zazwyczaj wolne wybiegania wybitnie mnie męczą psychicznie a wczoraj nawet nie wiem kiedy przeleciała godzina i kwadrans.
Po drodze trzy zdania zamienione z Grześkiem Perlikiem, który stał i kucał na straży z aparatem, nieudana próba pogonienia Justyny na ostatnim kilometrze (nawet Grześ nie zmobilizował jej swym "a teraz biegnij w trupa"). Dała się zmobilizować dopiero na ostatnich 300 m, gdy oberwała z łokcia od wyprzedzającej ją zawodniczki.
fot. Grzegorz Perlik |
Po zawodach zostaliśmy na dekoracjach i czekaliśmy na losowanie nagród. Nie wiem czy nie byłoby lepiej, gdyby odbywało się na sali gimnastycznej, bośmy trochę zmarzli, zwłaszcza, że kategorii do obdarowania było całkiem sporo. Weronika marudziła, ale na szczęście zaczęło się losowanie i powiedziałem jej, że jeżeli chce się dołączyć do małej, męskiej maszyny losującej to ma iść sama i zapytać. Co też uczyniła. Wielu biegaczy nie dotrwało tego momentu i pewnie średnio na 10 wyciągniętych kartek trafiał się jeden obecny. Weronika wybitnie się wykazała. Chciała wylosować mnie, a trafił się Marek.
Tuż przed wyjazdem postanowiłem poprosić o wspólne zdjęcie Kamila Leśniaka. To niepozorny, młody chłopak. Aż dziw bierze, czego dokonał w tym roku. 168 km ciężkiej, górskiej trasy 12. edycji The North Face Ultra-Trail du Mont-Blanc 2014 i poprawa najlepszego dotychczas czasu polskiego zawodnika. Pokonał trasę w 28 godzin i 25 sekund. Poprawił niby tylko o 3 minuty z kawałkiem, nie zrealizował założenia jakim było zejście poniżej 24 godzin, ale dla mnie jest osoba wyjątkową. Pokazał, że można: 1. mimo młodego wieku, 2. że jak się marzy to zdobędzie się środki finansowe na realizację marzenia. Mam nadzieję, że w przyszłym roku bez problemu rozprawi się z 24 godzinami.
W ramach pakietu otrzymywało się m.in. kartkę pocztową z życzeniami z okazji święta Niepodległości. Oczywiście z naklejonym znaczkiem, wypisanymi życzeniami. Wystarczyło tylko zaadresować, podpisać się i wrzucić do specjalnej skrzynki pocztowej. Oczywiście wysłaliśmy. No, Wierka wysłała do przedszkola.
Oj udał mi się ten wyjazd, udał. I Weronice również. Wybiegała się z Natalką w najlepsze. Rano idąc do samochodu słyszałem tylko "oła", "oła" tak biedaczkę bolały nogi. No i najważniejsze. OBOWIĄZKOWO musiała zabrać medal do przedszkola by się nim pochwalić.
P.S. 1. Jedyne, z czego się nie wywiązałem to z obietnicy zabrania witki i marchewki ;)
P.S. 2. Może wzorem biegu Karolewo - Więcbork warto byłoby pomyśleć o złożeniu wiązanki kwiatów? Takiego symbolicznego uczczenia rocznicy mi zabrakło, a nie zabiera to szczególnie dużo czasu. O ile w Pigży jest miejsce, w którym byłoby to możliwe.
09 listopada 2014
Czwarty na własne życzenie.
Nigdy nie możesz być pewny co się wydarzy.
Pod koniec października postanowiłem, że 4 listopada rozpoczynam przygotowania do maratonu. Plan na pierwszy tydzień był łaskawy i lekki. Wtorek 10 km WB1, czwartek tak samo, sobota wolna, niedziela 14 km WB1. Przyszedł wtorek i pojawiła się informacja, że 8 listopada w Drzewianowie odbędzie się VI Bieg Niepodległości. Tę sobotę miałem wolną więc czemu nie? Trzeci start w tej imprezie.
Pozostało tylko pytanie co pobiec, bo postanowiłem być wierny planowi treningowemu i przestać się ścigać do końca lutego. Jako, że to początek przygotowań postanowiłem wrzucić ten dodatkowy bieg, nie wiedziałem tylko jak go ugryzę.
Jak tylko pojawiła się informacja o biegu postanowiłem upublicznić to na maratonypolskie.pl z myślą, że może ktoś się skusi. Stwierdziłem też, że takie upublicznienie to branie na siebie pewnej odpowiedzialności, więc postanowiłem się podzielić wiedzą na temat biegu, by nikt nie miał później pretensji:
Z zawodniczych doświadczeń z tym biegiem wynika:
Rzeczywisty dystans to 4,8 km
Nie wiem, czy bieg dla dzieci klas 1-3 nie wynosi przypadkiem 4,2 km (nie miałem okazji tego zaobserwować, ale coś mi się kojarzy, że dzieci biegną niewiele krótszą pętlę).
Medale są za miejsca 1-3, z podziałem na kobiety i mężczyzn. Do tej pory nie było podziału na kategorie wiekowe i tak zapewne będzie w tym roku.
Po biegu ciasto, kawa i herbata w świetlicy.
Jak ktoś ma ochotę pobiec w małym biegu, takim odstającym od wielkiego świata, bez numerów startowych itp. zapraszam.
Przyszła sobota. Pospałem długo. Z wyra wyszedłem ok. 10. Śniadanie do łóżka w wykonaniu sześcioletniej Weroniki: sznytka chleba z miodem. Jak sama stwierdziła miała problem, bo musiała wykopać w łazience stołek, by sięgnąć później do wszystkich najpotrzebniejszych rzeczy. Na chlebie namalowała miodem buźkę. A jak już wstałem to od rana zabawy okołodomowe. Trochę pomogłem żonie przy uprzątnięciu miniogródka, miałem plan zabrać się za sprzątanie, ale ograniczyło się do zrzucenia prania z suszarek. Stwierdziłem, że posiadanie linii startu ok. 50 m od domu ma swoje plusty. Na 20 minut przed planowanym wyjściem na rozgrzewkę uprawiałem taniec na miotle.
No to wskoczyłem wreszcie w ciuchy i poszedłem potruchtać. Po prawie 3 km rozgrzewki pojawiłem się koło świetlicy. Sporo ludzi, oczywiście większość to dzieciarnia. Porozmawiałem z pierwszym Jarkiem, w planie miał spokojny bieg na ok. 25 minut, chwilę z drugim Jarkiem. Odprawa w wykonaniu pani sołtys, która oznajmiła najmłodszym, że na wniosek rodziców się zlitowała pobiegną one 1 km. I co? Dzieci miały pretensję, że to za mało! Na ich szczęście nie wrócono do pierwotnego planu.
Nam pozostało czekać na start. Przemieściliśmy się na miejsce startowe i okazało się, że bieg będzie rozszerzony wiekowo. Zrobiono kategorię przedszkolną, dzieciaki miały do pokonania ok. 300 m. Pierwsza myśl to zawołać Weronikę, ale stwierdziłem, że nie zdąży. Przedszkolaki już stały na linii startu i dosłownie po minucie poszły. 150 m prosto, nawrót przy chorągiewce - co ważne punkt kontrolny rozdawał karteczki, które dzieci miały wziąć i oddać na mecie i koniec.
Po najmłodszych początek podstawówki. Do mostu ok. 600 m, nawrót po którym miało rozpocząć się 300 m podbiegu. My czekamy. Marzniemy. Rozmawiamy z Jankiem, który wypatrzył bieg na maratonach i przyjechał z Więcborka. Młody chłopak, 22 lata więc pomyślałem, że będzie miał szansę pogonić naszych 18 czy 20-latków ze wsi.
Poprosiłem by seniorów puścili na start razem z gimnazjalistami i poszliśmy z Jarkami potruchtać. Za rok muszę pamiętać, że rozgrzewkę trza zacząć później. Tuż przed startem zdołaliśmy spacyfikować gimnazjalistkę i przekonać ją, ze bieg w kurtce puchowej to nietrafiony pomysł. Zdjęła, założyła dodatkową koszulkę (bez sensu, bo było 10 stopni), później, po kilometrze, gdy ją dogoniliśmy okazało się, że i tak jest zgrzana. Wystartowaliśmy o 14:54 (a na plakacie widniała 14:30), umówieni, że biegniemy tempem w okolicy 5:00
Młodzież poszła, a seniorzy spokojnym tempem 4:59. Po kilkuset metrach Jarek Odrobiński zwolnił. Zostało nas trzech. Pogaduchy, pogaduchy, machanie nogami. Końcówka pierwszego km podbieg. Ta trasa w niczym nie może mnie zaskoczyć, w tym roku przebiegłem ją tyle razy, że nawet nie odważę się tego liczyć. Jedyną niewiadomą był kawałek leśnej drogi. Po deszczach są tam trzy miejsca, w których tworzą się spore kałuże. W tym roku było jednak łaskawie.
Pierwszy km w 4:59. Idealnie (czyżbym nadawał się na zająca?). Drugi km biegniemy z Jarkiem obok siebie, kroku dotrzymuje nam jeszcze ktoś (z listy wiem, że to p. Edmund). Drugi km 4:55. Biegnie mi się lekko i spokojnie. Nadal gadam. Początek trzeciego to 300 m zbiegu, rzeczka i dość mocny, ok. stumetrowy podbieg, później wypłaszczony, ale do końca trzeciego km co chwilę pod górkę.
Przebiegając rzeczkę stwierdziłem, że nie zwalniam i na trzecim kilometrze podkręciłem nieco tempo. Wyszło 4:44, Jarek pozostał przy swoim, p. Edmund trzymał się 10-20 m za mną. Po biegu Jarek stwierdził, że włączyłem trzeci bieg. Czwarty km, za wyjątkiem pięćdziesięciometrowego podbiegu na początku to delikatny zbieg. Biegnę spokojnie. Z 200 m przed sobą widzę siedzącego na drodze chłopaka, drugi stoi przy nim. Krzyczę i pytam co się stało, dobiegam, okazuje się, że nie wytrzymał i zwymiotował. Mówię mu, że ma iść do radiowozu i podjechać. Chłopak ewidentnie przegiął z tempem. Ten kilometr robię w 4:40
Pozostaje 800 m, z czego połowa pod górkę. Niezbyt stromą, ale piaszczystą drogą. Prawdę mówiąc górki się nie boję, przecież trenuję na niej 4 razy w tygodniu, często robiąc po 2-3 tury. Kontrola co się dzieje za mną. Bez zmian. 20 metrów przewagi. Zaczynam stopniowo przyspieszać. Podbieg kończy się na wysokości cmentarza (będzie jeszcze małe wzniesienie, ale krótkie i niskie). Do mety zostało 650 metrów. Za mną bez zmian. Tempo rośnie od 4:30 na 400 m przed metą do 3:49 na mecie. 70 metrów przed finiszem ostatnia kontrola i spokojnie kończę.
Nie cisnąłem by się skatować. Bieg był szybki, w mocnym, trzecim zakresie, ale porównując do ubiegłego roku dużo przyjemniejszy, luźniejszy i bez bólu. Czas 23:10, średnie tętno 182. Rok temu było 23:14 i 186 i byłem dużo bardziej zmęczony. Przybiegłem czwarty. Przede mną tylko młodzież, 18-20 lat różnicy między nami. Ciekawe jak poradziliby sobie na dystansie 10 czy 15 km.
Na mecie pogaduchy. Janek był pierwszy. Jako debiutant na trasie nie wiedział gdzie biec, a oznaczenie trasy nie było dobrze widoczne (historia oznakowania trasy dwa lata temu to inna sprawa na osobny wpis). Na pierwszej krzyżówce miał sporą przewagę, ale zatrzymał się by zapytać biegnącego za nim chłopaka o drogę. Ten mu pokazał, więc Janek pognał. Szczęśliwie w porę się obejrzał, bo pobiegł w złą stronę. Czy źle zrozumiał gest czy celowo źle mu pokazano? Ot zagadka. Niemniej wrócił na właściwą ścieżkę, a dalej stały już osoby kierujące zawodników.
Na koniec dekoracja, ciastka, kawa, po wszystkim tradycyjne ognisko z kiełbaskami (z których tradycyjnie zrezygnowałem). I tak minęła pierwsza część biegowego świętowania Niepodległości Polski. Kolejna już 11 listopada w Pigży koło Łubianki, która skusiła mnie ładnym medalem. Tam plan wybitnie towarzyski, porobię jako zając dla pani Justyny. Co prawda jeszcze się nie zdecydowała w jakim czasie chce ukończyć, ale wiadomo... kobieta ;) Pewnie pobiegniemy tempem 6:20 - 6:10
Na koniec wyjaśnienie tytułu. Czwarty na własne życzenie. Dlaczego? Gdybym nie wrzucił informacji na maratonypolskie.pl byłoby mniej o jednego konkurenta - zwycięzcę biegu. Z drugiej strony kto wie czy na zawodach nie pojawiliby się Kinga i Tomek, którzy startowali w poprzednich dwóch edycjach? Jestem czwarty i zadowolony. Gdyby mnożyć kategorie to trzeci mieszkaniec gminy, pierwszy w wieku powyżej 30 lat, o! i pierwszy biegnący w koszulce z półmaratonu w Pile ;)
PS. Zdjęcia uzupełnię, jak Gmina Mrocza coś opublikuje.
Pod koniec października postanowiłem, że 4 listopada rozpoczynam przygotowania do maratonu. Plan na pierwszy tydzień był łaskawy i lekki. Wtorek 10 km WB1, czwartek tak samo, sobota wolna, niedziela 14 km WB1. Przyszedł wtorek i pojawiła się informacja, że 8 listopada w Drzewianowie odbędzie się VI Bieg Niepodległości. Tę sobotę miałem wolną więc czemu nie? Trzeci start w tej imprezie.
Pozostało tylko pytanie co pobiec, bo postanowiłem być wierny planowi treningowemu i przestać się ścigać do końca lutego. Jako, że to początek przygotowań postanowiłem wrzucić ten dodatkowy bieg, nie wiedziałem tylko jak go ugryzę.
Jak tylko pojawiła się informacja o biegu postanowiłem upublicznić to na maratonypolskie.pl z myślą, że może ktoś się skusi. Stwierdziłem też, że takie upublicznienie to branie na siebie pewnej odpowiedzialności, więc postanowiłem się podzielić wiedzą na temat biegu, by nikt nie miał później pretensji:
Z zawodniczych doświadczeń z tym biegiem wynika:
Rzeczywisty dystans to 4,8 km
Nie wiem, czy bieg dla dzieci klas 1-3 nie wynosi przypadkiem 4,2 km (nie miałem okazji tego zaobserwować, ale coś mi się kojarzy, że dzieci biegną niewiele krótszą pętlę).
Medale są za miejsca 1-3, z podziałem na kobiety i mężczyzn. Do tej pory nie było podziału na kategorie wiekowe i tak zapewne będzie w tym roku.
Po biegu ciasto, kawa i herbata w świetlicy.
Jak ktoś ma ochotę pobiec w małym biegu, takim odstającym od wielkiego świata, bez numerów startowych itp. zapraszam.
Przyszła sobota. Pospałem długo. Z wyra wyszedłem ok. 10. Śniadanie do łóżka w wykonaniu sześcioletniej Weroniki: sznytka chleba z miodem. Jak sama stwierdziła miała problem, bo musiała wykopać w łazience stołek, by sięgnąć później do wszystkich najpotrzebniejszych rzeczy. Na chlebie namalowała miodem buźkę. A jak już wstałem to od rana zabawy okołodomowe. Trochę pomogłem żonie przy uprzątnięciu miniogródka, miałem plan zabrać się za sprzątanie, ale ograniczyło się do zrzucenia prania z suszarek. Stwierdziłem, że posiadanie linii startu ok. 50 m od domu ma swoje plusty. Na 20 minut przed planowanym wyjściem na rozgrzewkę uprawiałem taniec na miotle.
No to wskoczyłem wreszcie w ciuchy i poszedłem potruchtać. Po prawie 3 km rozgrzewki pojawiłem się koło świetlicy. Sporo ludzi, oczywiście większość to dzieciarnia. Porozmawiałem z pierwszym Jarkiem, w planie miał spokojny bieg na ok. 25 minut, chwilę z drugim Jarkiem. Odprawa w wykonaniu pani sołtys, która oznajmiła najmłodszym, że na wniosek rodziców się zlitowała pobiegną one 1 km. I co? Dzieci miały pretensję, że to za mało! Na ich szczęście nie wrócono do pierwotnego planu.
Nam pozostało czekać na start. Przemieściliśmy się na miejsce startowe i okazało się, że bieg będzie rozszerzony wiekowo. Zrobiono kategorię przedszkolną, dzieciaki miały do pokonania ok. 300 m. Pierwsza myśl to zawołać Weronikę, ale stwierdziłem, że nie zdąży. Przedszkolaki już stały na linii startu i dosłownie po minucie poszły. 150 m prosto, nawrót przy chorągiewce - co ważne punkt kontrolny rozdawał karteczki, które dzieci miały wziąć i oddać na mecie i koniec.
Po najmłodszych początek podstawówki. Do mostu ok. 600 m, nawrót po którym miało rozpocząć się 300 m podbiegu. My czekamy. Marzniemy. Rozmawiamy z Jankiem, który wypatrzył bieg na maratonach i przyjechał z Więcborka. Młody chłopak, 22 lata więc pomyślałem, że będzie miał szansę pogonić naszych 18 czy 20-latków ze wsi.
Poprosiłem by seniorów puścili na start razem z gimnazjalistami i poszliśmy z Jarkami potruchtać. Za rok muszę pamiętać, że rozgrzewkę trza zacząć później. Tuż przed startem zdołaliśmy spacyfikować gimnazjalistkę i przekonać ją, ze bieg w kurtce puchowej to nietrafiony pomysł. Zdjęła, założyła dodatkową koszulkę (bez sensu, bo było 10 stopni), później, po kilometrze, gdy ją dogoniliśmy okazało się, że i tak jest zgrzana. Wystartowaliśmy o 14:54 (a na plakacie widniała 14:30), umówieni, że biegniemy tempem w okolicy 5:00
Młodzież poszła, a seniorzy spokojnym tempem 4:59. Po kilkuset metrach Jarek Odrobiński zwolnił. Zostało nas trzech. Pogaduchy, pogaduchy, machanie nogami. Końcówka pierwszego km podbieg. Ta trasa w niczym nie może mnie zaskoczyć, w tym roku przebiegłem ją tyle razy, że nawet nie odważę się tego liczyć. Jedyną niewiadomą był kawałek leśnej drogi. Po deszczach są tam trzy miejsca, w których tworzą się spore kałuże. W tym roku było jednak łaskawie.
Pierwszy km w 4:59. Idealnie (czyżbym nadawał się na zająca?). Drugi km biegniemy z Jarkiem obok siebie, kroku dotrzymuje nam jeszcze ktoś (z listy wiem, że to p. Edmund). Drugi km 4:55. Biegnie mi się lekko i spokojnie. Nadal gadam. Początek trzeciego to 300 m zbiegu, rzeczka i dość mocny, ok. stumetrowy podbieg, później wypłaszczony, ale do końca trzeciego km co chwilę pod górkę.
Przebiegając rzeczkę stwierdziłem, że nie zwalniam i na trzecim kilometrze podkręciłem nieco tempo. Wyszło 4:44, Jarek pozostał przy swoim, p. Edmund trzymał się 10-20 m za mną. Po biegu Jarek stwierdził, że włączyłem trzeci bieg. Czwarty km, za wyjątkiem pięćdziesięciometrowego podbiegu na początku to delikatny zbieg. Biegnę spokojnie. Z 200 m przed sobą widzę siedzącego na drodze chłopaka, drugi stoi przy nim. Krzyczę i pytam co się stało, dobiegam, okazuje się, że nie wytrzymał i zwymiotował. Mówię mu, że ma iść do radiowozu i podjechać. Chłopak ewidentnie przegiął z tempem. Ten kilometr robię w 4:40
Pozostaje 800 m, z czego połowa pod górkę. Niezbyt stromą, ale piaszczystą drogą. Prawdę mówiąc górki się nie boję, przecież trenuję na niej 4 razy w tygodniu, często robiąc po 2-3 tury. Kontrola co się dzieje za mną. Bez zmian. 20 metrów przewagi. Zaczynam stopniowo przyspieszać. Podbieg kończy się na wysokości cmentarza (będzie jeszcze małe wzniesienie, ale krótkie i niskie). Do mety zostało 650 metrów. Za mną bez zmian. Tempo rośnie od 4:30 na 400 m przed metą do 3:49 na mecie. 70 metrów przed finiszem ostatnia kontrola i spokojnie kończę.
Nie cisnąłem by się skatować. Bieg był szybki, w mocnym, trzecim zakresie, ale porównując do ubiegłego roku dużo przyjemniejszy, luźniejszy i bez bólu. Czas 23:10, średnie tętno 182. Rok temu było 23:14 i 186 i byłem dużo bardziej zmęczony. Przybiegłem czwarty. Przede mną tylko młodzież, 18-20 lat różnicy między nami. Ciekawe jak poradziliby sobie na dystansie 10 czy 15 km.
Na mecie pogaduchy. Janek był pierwszy. Jako debiutant na trasie nie wiedział gdzie biec, a oznaczenie trasy nie było dobrze widoczne (historia oznakowania trasy dwa lata temu to inna sprawa na osobny wpis). Na pierwszej krzyżówce miał sporą przewagę, ale zatrzymał się by zapytać biegnącego za nim chłopaka o drogę. Ten mu pokazał, więc Janek pognał. Szczęśliwie w porę się obejrzał, bo pobiegł w złą stronę. Czy źle zrozumiał gest czy celowo źle mu pokazano? Ot zagadka. Niemniej wrócił na właściwą ścieżkę, a dalej stały już osoby kierujące zawodników.
Na koniec dekoracja, ciastka, kawa, po wszystkim tradycyjne ognisko z kiełbaskami (z których tradycyjnie zrezygnowałem). I tak minęła pierwsza część biegowego świętowania Niepodległości Polski. Kolejna już 11 listopada w Pigży koło Łubianki, która skusiła mnie ładnym medalem. Tam plan wybitnie towarzyski, porobię jako zając dla pani Justyny. Co prawda jeszcze się nie zdecydowała w jakim czasie chce ukończyć, ale wiadomo... kobieta ;) Pewnie pobiegniemy tempem 6:20 - 6:10
Dekoracja zwycięzcy. Fot. powiat24.pl |
Na koniec wyjaśnienie tytułu. Czwarty na własne życzenie. Dlaczego? Gdybym nie wrzucił informacji na maratonypolskie.pl byłoby mniej o jednego konkurenta - zwycięzcę biegu. Z drugiej strony kto wie czy na zawodach nie pojawiliby się Kinga i Tomek, którzy startowali w poprzednich dwóch edycjach? Jestem czwarty i zadowolony. Gdyby mnożyć kategorie to trzeci mieszkaniec gminy, pierwszy w wieku powyżej 30 lat, o! i pierwszy biegnący w koszulce z półmaratonu w Pile ;)
PS. Zdjęcia uzupełnię, jak Gmina Mrocza coś opublikuje.
05 listopada 2014
42195 m. Czy ja mam na to czas?
Dorosłem do myśli o maratonie. Tak mi się wydaje, że dorosłem.
Gdy w sierpniu 2012 r. stwierdziłem, że bieganie mnie wciągnęło wymyśliłem sobie, że w 2013 r. przebiegnę półmaraton, a w 2014 maraton. W styczniu zacząłem przygotowania do połówki, plan był by atakować Warszawę, ale w okolicy lutego stwierdziłem, że nie stać mnie na taką zabawę. Wyszłoby pewnie ze 300 zł opłaty startowej i dojazdu.
Innych półmaratonów nie wynalazłem i dopiero później okazało się, że mogłem wydać 30 zł i wystartować w Biegu Piastowskim Kruszwica - Inowrocław.
Poszło.
2013 rok zleciał mi na dziewięciu startach: parę piątek, cztery dziesiątki, jedna piętnastka.
Zimą 2014 r. ruszyłem z przygotowaniami pod 10 km i półmaraton. Plan był prosty. Wiosną 10 km w 45 min, jesienią zaatakować 42 min. Półmaraton w 1:45:00. Z wiosennych 45 minut wyszło 47:49, w połówce, na trudnej unisławskiej trasie wyszło 1:44:44, jesienne 10 km i poprawę w połowce szlag trafił z powodów zdrowotnych.
Wymyśliłem, że pora zabrać się za maraton. Gdy powiedziałem o tym mej sześcioletniej córce z wielkim zdziwieniem, fascynacją i podziwem w głosie zapytała "Jeju! Chcesz przebiec CAŁY maraton?" Połówki już przyswoiła, a o maratonie parę razy mówiłem jej działając przy tym na wyobraźnię: "To tak jakbyśmy od nas z domu pojechali do Bydgoszczy na Fordon."
Poczytałem sobie "Maraton" Jerzego Skarżynskiego, ustaliłem termin rozpoczęcia przygotowań (początek listopada). Dziś zabrałem się za przeklepanie planu treningowego z książki na kartkę, bo będzie łatwiej rozpisywać dystanse przebieżek i inne cuda.
No i zacząłem się zastanawiać jak ja to ugryzę. Pierwszy punkt krosy. Idealny do tego teren jest w Nakle w Parku Sobieskiego. Na wsi jest z tym kicha. Testowałem kiedyś kawałek lasu, ale podbiegi długie i niewysokie, płaskiego też trochę, parę zbiegów. Do tego wertepy na sporym kawałku. Wieś zatem odpada. Krosy w sobotę też kiepsko, bo co drugi tydzień musiałbym specjalnie jechać do Nakła, a chyba mi się nie chce robić tego w kolejny dzień w tygodniu. Rozwiązaniem jest zatem roszada w planie. Jerzy Skarżyński zaleca przestawienie treningu sobotniego na wtorek, a niedzielnego na czwartek.
I znów kicha, bo wówczas wybiegania 20 i 25 km, które zamiennie pojawiają się w planie wypadną we czwartki. Czy ja będę miał czas by po pracy(daj Boże, bo pewnie zrobi się z tego godz. 20) ruszyć w trasę na ok 2,5 godziny? A do tego jeszcze gimnastyka rozciągająca i gimnastyka siłowa, pewnie kolejna godzina.
Dylematy, priorytety, sens.
Chciałbym pobiec szybciej niż 4:30, ba, niż 4:00, ba... zmieścić się w 3:30, choć jestem świadom, że w debiucie może być ciężko, ale kto mi zabroni być ambitnym? W granicach rozsądku.
I rodzi się jeszcze jedno pytanie. Co na to wszystko rodzina?
Gdy w sierpniu 2012 r. stwierdziłem, że bieganie mnie wciągnęło wymyśliłem sobie, że w 2013 r. przebiegnę półmaraton, a w 2014 maraton. W styczniu zacząłem przygotowania do połówki, plan był by atakować Warszawę, ale w okolicy lutego stwierdziłem, że nie stać mnie na taką zabawę. Wyszłoby pewnie ze 300 zł opłaty startowej i dojazdu.
Innych półmaratonów nie wynalazłem i dopiero później okazało się, że mogłem wydać 30 zł i wystartować w Biegu Piastowskim Kruszwica - Inowrocław.
Poszło.
2013 rok zleciał mi na dziewięciu startach: parę piątek, cztery dziesiątki, jedna piętnastka.
Tylko maraton świeci pustkami |
Wymyśliłem, że pora zabrać się za maraton. Gdy powiedziałem o tym mej sześcioletniej córce z wielkim zdziwieniem, fascynacją i podziwem w głosie zapytała "Jeju! Chcesz przebiec CAŁY maraton?" Połówki już przyswoiła, a o maratonie parę razy mówiłem jej działając przy tym na wyobraźnię: "To tak jakbyśmy od nas z domu pojechali do Bydgoszczy na Fordon."
Kupowałem "Biegiem przez...", ale pomyślałem, że w pakiecie taniej |
Poczytałem sobie "Maraton" Jerzego Skarżynskiego, ustaliłem termin rozpoczęcia przygotowań (początek listopada). Dziś zabrałem się za przeklepanie planu treningowego z książki na kartkę, bo będzie łatwiej rozpisywać dystanse przebieżek i inne cuda.
No i zacząłem się zastanawiać jak ja to ugryzę. Pierwszy punkt krosy. Idealny do tego teren jest w Nakle w Parku Sobieskiego. Na wsi jest z tym kicha. Testowałem kiedyś kawałek lasu, ale podbiegi długie i niewysokie, płaskiego też trochę, parę zbiegów. Do tego wertepy na sporym kawałku. Wieś zatem odpada. Krosy w sobotę też kiepsko, bo co drugi tydzień musiałbym specjalnie jechać do Nakła, a chyba mi się nie chce robić tego w kolejny dzień w tygodniu. Rozwiązaniem jest zatem roszada w planie. Jerzy Skarżyński zaleca przestawienie treningu sobotniego na wtorek, a niedzielnego na czwartek.
Krosowe esy floresy w Nakle |
I znów kicha, bo wówczas wybiegania 20 i 25 km, które zamiennie pojawiają się w planie wypadną we czwartki. Czy ja będę miał czas by po pracy(daj Boże, bo pewnie zrobi się z tego godz. 20) ruszyć w trasę na ok 2,5 godziny? A do tego jeszcze gimnastyka rozciągająca i gimnastyka siłowa, pewnie kolejna godzina.
Dylematy, priorytety, sens.
Chciałbym pobiec szybciej niż 4:30, ba, niż 4:00, ba... zmieścić się w 3:30, choć jestem świadom, że w debiucie może być ciężko, ale kto mi zabroni być ambitnym? W granicach rozsądku.
I rodzi się jeszcze jedno pytanie. Co na to wszystko rodzina?
02 listopada 2014
Zadusznie
Żadne helołiny. Szczęśliwie nikt nie przyszedł z pytaniem "Cukierek albo psikus" bo odpowiedziałbym "Psikus" i pochlapał wodą.
Dziś refleksyjnie, krótko, w zasadzie niebiegowo.
Każdego roku ucieka nam paru bliskich lub znajomych. To chyba jeden z nielicznych wyścigów, w których nie chcemy być pierwsi.
Od ubiegłego roku przełom października i listopada to swoisty maraton. Ten ubiegłoroczny huśtawkowy. Zaczynał z wysokiego C - wybitnie krótko, a kończył metr pod ziemią.
Nieco ponad dwie doby w kołowrocie beznadziejnej niepewności, kilkanaście kursów trasą Ujejskiego - Bernardyńska - Jurasza (To jakieś 4,5 km) jakbym w swym życiu nie przejadł się jednym z tych szpitali i świadomością istnienia magicznych rąk doktora Gałązki. Kołowrót taki, że już po, odruchowo zjechałem z ronda Jagiellonów w 3 maja.
I poszalała Karolcia na tym świecie. Oj poszalała.
Napisałem wówczas na blogu:
Normalny facet będący w mojej sytuacji wziąłby lustro, flaszkę, szklankę i chlał do upadłego. Lał w siebie kolejne porcje czterdziestu procent. Gadał, majaczył, mędrkował.
A z moją łepetyną jest coś nie tak. Alkohol kompletnie mnie nie ciągnie. Najchętniej założyłbym buty, koszulkę, spodenki, zegarek i ruszył w trasę. Nie patrząc dokąd, którędy. Skatować się tętnem sto osiemdziesiąt parę trzymanym non stop. Przy dobrym skatowaniu też pewnie bym puścił pawia.
I tak wiem, że niczego by to nie dało...
I komentarz pod blogiem wyjaśnia wszystko co się dzieje w naszych spaczonych bieganiem głowach:
Jedyne 40, które nas rusza to kilometry.
No nic aniołku. Dawaj ojcu siły, gdy na trasie znów zacznie mu jej brakować. Obojętnie, czy będzie to pierwszy czy ostatni kilometr. Tak jak to robisz od roku. W końcu Ty więcej zniosłaś.
Dziś refleksyjnie, krótko, w zasadzie niebiegowo.
Każdego roku ucieka nam paru bliskich lub znajomych. To chyba jeden z nielicznych wyścigów, w których nie chcemy być pierwsi.
Od ubiegłego roku przełom października i listopada to swoisty maraton. Ten ubiegłoroczny huśtawkowy. Zaczynał z wysokiego C - wybitnie krótko, a kończył metr pod ziemią.
Nieco ponad dwie doby w kołowrocie beznadziejnej niepewności, kilkanaście kursów trasą Ujejskiego - Bernardyńska - Jurasza (To jakieś 4,5 km) jakbym w swym życiu nie przejadł się jednym z tych szpitali i świadomością istnienia magicznych rąk doktora Gałązki. Kołowrót taki, że już po, odruchowo zjechałem z ronda Jagiellonów w 3 maja.
I poszalała Karolcia na tym świecie. Oj poszalała.
Napisałem wówczas na blogu:
Normalny facet będący w mojej sytuacji wziąłby lustro, flaszkę, szklankę i chlał do upadłego. Lał w siebie kolejne porcje czterdziestu procent. Gadał, majaczył, mędrkował.
A z moją łepetyną jest coś nie tak. Alkohol kompletnie mnie nie ciągnie. Najchętniej założyłbym buty, koszulkę, spodenki, zegarek i ruszył w trasę. Nie patrząc dokąd, którędy. Skatować się tętnem sto osiemdziesiąt parę trzymanym non stop. Przy dobrym skatowaniu też pewnie bym puścił pawia.
I tak wiem, że niczego by to nie dało...
I komentarz pod blogiem wyjaśnia wszystko co się dzieje w naszych spaczonych bieganiem głowach:
Jedyne 40, które nas rusza to kilometry.
No nic aniołku. Dawaj ojcu siły, gdy na trasie znów zacznie mu jej brakować. Obojętnie, czy będzie to pierwszy czy ostatni kilometr. Tak jak to robisz od roku. W końcu Ty więcej zniosłaś.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
-
Dziś będzie w nieco cięższym klimacie. In memoriam. Weronika, moja córka. Rocznik 2008. Gdy miała 2 lata i 5 miesięcy wylądowała na Oddzia...
-
Rzec można, że w naszych duszach, czasem i ciałach, istnieją zadry, z którymi koniecznie chcemy się rozliczyć. Nieważne czy nastąpi to po ro...
-
16 Poznań Maraton. Minęły niemal 34 godziny od startu i 30,5 od zakończenia. I nadal mam pustkę w głowie. To pierwszy raz gdy nie wiem co n...
3 razy Śnieżka
Rzec można, że w naszych duszach, czasem i ciałach, istnieją zadry, z którymi koniecznie chcemy się rozliczyć. Nieważne czy nastąpi to po ro...