22 grudnia 2014

26 km na 3 biegu City Trail w Bydgoszczy

Wczoraj trzecie podejście do City Trail w Bydgoszczy. Udało mi się zamienić dyżurami w pracy, więc mogliśmy ruszyć całą rodziną. Te zawody to zawsze okazja do spotkania znajomych. Tym razem znów się ich nazbierało. Np. Jola. W poprzednich dwóch biegach gdzieś sobie migaliśmy, wczoraj widzieliśmy się tuż przed startem i tuż po zakończeniu biegu. Nawet zdołaliśmy zamienić parę zdań. Jolu, nie narzekaj. Tym razem nie zapomniałem o Tobie na blogu :P

Przez chwilę mignęła mi także Karolina. Nie widziałem jej całe wieki. Może kiedyś będzie okazja pogadać.
fot. Karolina Sudoł

W mych maratońskich przygotowaniach wszedłem w etap długich wybiegań. Od dwóch tygodni na zmianę 20 i 25 km. Kombinowałem jak to połączyć z 5 km w Myślęcinku. Przez chwilę świtała mi wizja wyskoczenia z samochodu w okolicach wsi Smolary i przybiegnięcia do Bydgoszczy. Znalazłem jednak dwie wady. Trasa i czas. Trasa miałaby być prosta i bezpieczna. I taka by była (ścieżki rowerowe), gdyby nie kawał ul. Grunwaldzkiej bez chodnika. Opcja przez lasy nie wchodziła w grę, bo w nieznanym terenie łatwo się zgubić, a bieganie z mapą jest bez sensu. Druga wada to czas. Gdyby coś poszło nie tak musiałbym cisnąć i nie byłbym pewien czy zdążę.


Stwierdziłem, że jedziemy do Bydgoszczy i gdy Wierka będzie startować ja będę przemierzał myślęcińskie ścieżki tak, by mieć do biura zawodów 2-3 km. Wyrodny ze mnie ojciec, że nie dopingowałem córce. Cóż... Za karę nie widziałem tego wywalonego jęzora :)
fot. Grzegorz Perlik

Ruszyłem ok. 9:30 z planem 15 km plus 5 km City Trail plus 5,5 km. Na drugim kilometrze znów uruchomiły mi się mięśnie piszczelowe lewej nogi. Już wiem, że są aż cztery. Zrobiłem krótką pauzę by zaaplikować im serię ucisków doprawioną rozciąganiem. Poskutkowało. Przemierzałem nieznane tereny, wiedząc, że gdzieś na zachód dotrę do asfaltu, którym chciałem zamknąć pierwszą pętlę w stronę biura zawodów. Już na asfalcie wypatrzyłem dwie znajome kurtki. Piotra i Tomka, którzy biegli z przeciwka. Zachęcili by się przyłączyć. Pogadaliśmy chwilę, tempo mi wzrosło, tętno od plotek również. Po kilkuset metrach zawrócili, a ja pobiegłem dalej.
Oj jakie ja esy floresy wyrysowałem na mapie!



Na start dotarłem ze 2 minuty przed czasem, zatem idealnie. Parę zdań z Madzią, przeskoczyłem do przodu celując w tempo 5:40. Gdy już ruszyliśmy w grupie z czasem powyżej 25 minut ludziska gnały w najlepsze. Dobiegłem do Justyny, krzycząc za jej plecami, że ją pogonię kijem, by się wzięła za siebie i zaatakowała magiczne mniej niż 30 minut.
Spojrzałem na zegarek. 5:18, zacząłem zwalniać, a tu 5:25. Koniec końców zszedłem do 5:35 i tak trzymałem cały czas.

Przedreptałem cały bieg w drugiej połowie stawki, utwierdzając się w przekonaniu, że widoki są tam zdecydowanie ciekawsze. Nasycenie dziewczynami jest bardzo duże.
Na 300 m przed metą zacząłem nieco poganiać dziewczynę, z którą zmienialiśmy się miejscami przez większą część dystansu. Paskud ze mnie. Poganiać obcą kobietę i wmawiać jej, że wyprzedzi inną, biegnącą ze 30 metrów przed nią. No wyprzedziła.

Po biegu chwila oddechu na oddanie chipa i numeru startowego, rogalik i mała herbata. Zdziwiłem się, bo Madzia już była na mecie i pobiegłem dorobić brakujące 5 km. Kawałek przez Myślęcinek, by w powrotnej drodze nieskutecznie spróbować złapać Justynę z ekipy City Trail bo miała do mnie przysłowiowe słówko.

Jakie efekty owego wybiegania? Było trochę dziwnie, bo na raty, jak kto woli z kilkoma przerwami po drodze. Zrobiłem 26 km, co jest mym najdłuższym biegiem.
fot. Grzegorz Perlik

Madzia, która rano zapowiadała, że przejdzie trasę, bo nie ma siły i tylko ją zaliczy na potrzeby klasyfikacji faktycznie przeszła, ale tylko parę fragmentów. Zdołała wybiegać 32:06 poprawiając swą życiówkę o 3,5 minuty. Aż strach pomyśleć co by było, gdyby regularnie biegała, bo przez ostatnie 3 miesiące zaliczyła 3 biegi.
Justyna się sprężyła i przestała oglądać na koleżanki. Efekt? 29:03. Znaczy zrobiła coś, co jej wmawiałem od jakiegoś czasu. Twierdzę, że jeśli nie odpuści treningów, to w marcu jest w stanie pobiec w okolicy 26-27 minut.
Jola narzekała, że czas miała gorszy. No cóż. Ile można robić życiówki?
A ja? 27:27 na pełnym luzie. 26 km zrobione średnim tempem 5:44 i tętnem 156. Jedyna wada niedzielnego wybiegania jest taka, że po południu zaczął mnie pobolewać fragment stawu skokowego.

2 komentarze:

  1. Nie odpuszczę zobaczymy co z wróżby wyniknie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. życiówka, życiówką, ale czas powyżej 30 minut to moja porażka ;(
    J.

    OdpowiedzUsuń

3 razy Śnieżka

Rzec można, że w naszych duszach, czasem i ciałach, istnieją zadry, z którymi koniecznie chcemy się rozliczyć. Nieważne czy nastąpi to po ro...