Wiosenne maratony się zbliżają. Niektórzy patrzą na mnie jak na wariata, bo biec dwa w odstępie trzech tygodni nie jest normalne. Pocieszam się, że taki Rysiu Kałaczyński dał radę biegać je przez rok i jeden dzień codziennie (fakt, że to nadczłowiek chyba), inni dają radę w dwumaratonach (znów kłania się Rysiu i jego projekt weekendowych maratonów w Wituni), to ja uciągnę dwa w trzy tygodnie.
Dziś pierwszy raz robiłem ponad 22 km tempem maratońskim. Miało być 4:51, wyszło 4:52, więc nie jest źle, choć przyznam, że ostatnie 5 km była walka. Początek to 20 minut biegu spokojnego, po nim ruszyłem do 22,4 maratońskiego. Pierwsza piątka po 4:56, po niej przyspieszyłem i po kolejnej piątce średnie tempo 10 km wyszło 4:52. Tak dociągnąłem do 17 km, droga lekko pofałdowana, z tendencją minimalnie wznoszącą. Po 18 km zegarek pokazał średnie tempo 4:53 i tak trzymał aż do końca 21 km. Owe 4 km to pilnowanie by nie zwolnić jeszcze bardziej, bo pokazanie się 4:54 byłoby skuchą. Nadzieją był ostatni kilometr prawie cały w dół. Nogi poszły luźniej i faktycznie pojawiło się 4:51 by na ostatnich 20 metrach, tuż po zakręcie o 90 stopni wrócić na 4:52.
Jakie wnioski? Trzeba ćwiczyć nogi. Przysiady, planki, wyskoki. Brakuje im wytrzymałości. Tętno było obiecujące, średnio 163 (BS biegam w okolicach 155).
Ale nie o tym ma być dzisiejszy wpis.
Miniony czwartek i zabawa z tempem progowym. W ostatniej chwili okazało się, że będę biegał na stadionie przy Słowiańskiej w Bydgoszczy, do spółki z Justyną. Każde z nas w swoich tempach, jedynie pierwsze 3,2 i ostatnie 1,6 km wspólnie.
No to hop. Na murawie piłkarze, a my po żużlowej bieżni. Moje VDOT sugeruje, że progówkę powinienem biegać po 4:33, wyszło, że leciałem po 4:25. Nieźle.
Justyna dawała radę swoje. Po progówce 4x3 minuty biegu trudnego. Powinno być 4:09, wyszło 3:55. Justyna psioczyła, ale biegła. Następnie rytmy 6x200/200. I usłyszałem, że po 5:00 nie da rady. Poradziłem by biegła po 5:10 i pomknąłem dalej.
Ja odbębniłem swoje, na koniec zrobiłem 1,6 BS i poczekałem za Justyną. Skończyła walkę z dwusetkami. Nie dała rady po 5:00. Zrobiła po 4:40. Tak to jest z kobietami. Myślą, że nie dadzą rady, a później mkną w najlepsze.
Justyna to nieźle zawzięta kobieta. Nie dość, że w temacie fizjoterapii ma łeb jak sklep, ciągle się doszkala i wie jak naprawić człowieka (a przynajmniej mnie) to jeszcze jest biegowo zawzięta.
Szczęka mi opadła gdy usłyszałem, że w styczniu przebiegła więcej niż ja. W lutym postanowiłem wziąć się w garść i jej odskoczyć. To odskoczyłem, o jakieś 20 czy 40 km. Kurde. Nie. Nie zazdroszczę jej. Kobita znalazła cel i do niego dąży.
Dlaczego o tym piszę? Bo dała się namówić na jesienny maraton charytatywnie. Tak jak ja pobiegnie dla Fundacji Rak'n'Roll. Jako, że ja zdołałem zebrać zakładane przeze mnie minimum (z ponad 30% nawiązką) stwierdziłem, że to co chciałem wpłacić do siebie jako moją opłatę startową (a co, nie ma, że biegnę tylko za cudze) wpłacę na zbiórkę Justyny.
Pomożecie jej wystartować w Maratonie Warszawskim? Ona pobiegnie i się zmęczy, a fundacja będzie mogła pomóc paru rakowcom. Może z naszych zbiórek da się uskładać na jedną perukę z naturalnych włosów?
Parę osób liczy na wasze wsparcie. 5 czy 10 zł to niewielkie pieniądze, dzieciaki potrafią wydać więcej na chipsy, biegacze na dwa żele (te tańsze).
Tutaj znajdziecie link do zbiórki. Potrzeba jeszcze 145 zł.
28 lutego 2016
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
-
Dziś będzie w nieco cięższym klimacie. In memoriam. Weronika, moja córka. Rocznik 2008. Gdy miała 2 lata i 5 miesięcy wylądowała na Oddzia...
-
Rzec można, że w naszych duszach, czasem i ciałach, istnieją zadry, z którymi koniecznie chcemy się rozliczyć. Nieważne czy nastąpi to po ro...
-
16 Poznań Maraton. Minęły niemal 34 godziny od startu i 30,5 od zakończenia. I nadal mam pustkę w głowie. To pierwszy raz gdy nie wiem co n...
3 razy Śnieżka
Rzec można, że w naszych duszach, czasem i ciałach, istnieją zadry, z którymi koniecznie chcemy się rozliczyć. Nieważne czy nastąpi to po ro...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz