01 sierpnia 2015

Jak kochanka

5 km. Grześ Perlik mówi, że nie startuje na takich dystansach bo rozgrzewa się dopiero po 8 km. Fakt. Starzejemy się, a im starsi, tym dłużej możemy. Na takie sprinty szkoda naszych sił. Są jednak biegi, na które wybieram się z przyjemnością. To cykl City Trail.
Do tej pory odbywał się w okresie od jesieni do wiosny. Odbywał się w 10 miastach, w każdym 6 biegów. W tym roku pojawiła się nowość. onTour. Lato, jeden bieg w każdym z miast. Godzina 19. I tradycyjnie biegi dla dzieci.
Ekipa zaczęła od poniedziałku w Łodzi. Oj swędziały mnie nogi by zawlec się do samochodu i ruszyć. To tylko niespełna 3 godziny jazdy. Jakoś nie dogadaliśmy się z Madzią i zostaliśmy w domu. Wieczorem okazało się, że ją też swędziały nogi.


Nic to. 30 lipca bieg w Poznaniu. Tym razem po pracy wsiedliśmy w samochód i pognaliśmy co sił.
W Poznaniu pojawiliśmy się parę minut po godzinie 18. Znaleźliśmy lasek, z którego dobiegał słowotok Piotra Bętkowskiego. Hyc, hyc, dotarliśmy do biura zawodów. Traf chciał, że niezapisanych na bieg obsługiwał król Minionków, w minionkowej koronie. Krzyczał, zapraszał (podobnie po biegu zapraszał na banany "żółte, zielone, czarne"). Królem był Kamil Leśniak.

Zapisaliśmy się, odnaleźliśmy z Anią i ja ruszyłem na małe rozbieganie. Plan treningowy przewidywał 10 km WB2. Ze względu na start było to nierealne. Stwierdziłem, że zrobię ok. 3 km a w czasie zawodów podkręcę intensywność do WB3.

Tuż przed startem planowałem pobiec w okolicy 4:30 min/km. I tak stałem sobie w grupie biegaczy nie czując adrenaliny. Ot. 4:30, co na mecie dawałoby 22:30 (ze dwa lata temu 4:30 to byłby niezły wyczyn).
Z linii startu biegnie słynny słowotok Piotra. Obwieszcza, że od jesieni nazwa cyklu nieco się rozbuduje. Widać stworzyli niezłą markę skoro zyskali takiego sponsora. Słowotok, słowotok, wreszcie ulubiona komenda Wierki: "Gotów. Start."
fot. City Trail
Ruszyliśmy. Niemal 400 osób. Madzia z Anką z tyłu, ja bliżej przodu. Tłok, dość szeroka dróżka. Nagle tuż przede mną, ze 2 metry pojawia się wielka kałuża. Zdążyłem uskoczyć, ktoś do kogoś krzyczał "dajesz" zachęcając do wbiegnięcia w wodę. Zerkam na zegarek i widzę, że jest szybciej niż zakładałem. Coś w okolicy 4:20. Myślę sobie dlaczego nie? Przecież na treningu czterysetki biegam w okolicach 4:00 min/km. No to pobiegłem. Pierwszy kilometr w 4:17. Na pewnym luzie, bez ciśnięcia i zmęczenia. Drugi w 4:12. Nie boli. Co jest? W marcu już bolało. W okolicy 1,7 km niespodzianka. Zwalone drzewo. Leży ze skosa w górę, więc przeskoczyć nad nim nie ma szans. Patrzę co robią inni - cisną głównie na lewą stronę, więc tam tłoczno. Dostrzegłem lukę gdzieś pośrodku, wcisnąłem się w nią i wyprzedziłem chłopaka, który był 2 metry przede mną. Szybko wracam do poprzedniego tempa. Trzeci kilometr w 4:12. Nadal nie boli, choć tętno wreszcie przekroczyło 185 ud/min. Pozostaje czekać na ból. Z wolna wyprzedzam pojedyncze osoby, niektórym pokrzykuję, że jeszcze kawałek. W kilku miejscach przebiegamy przez łachy piachu.

Zaczął się czwarty km, ja przyciskam. Po lewej stronie widać metę, ale jeszcze za wcześnie na nią. Trasa biegnie prosto, później skręci w lewo. Już boli.

fot. szaszner.com
Przez głowę przebiega pytanie. Czy puszczą nas na ten podbieg? Za zakrętem okazuje się, że tak. Nie jest długi, 100-150 m, w górę ze 4 m. Pora przypomnieć nogom co to podbiegi, ale takim tempem? Paradoksalnie spada mi kadencja, ale ręce pracują mocno.  Ścieżka okazuje się wąska więc muszę wyprzedzać po trawie. A wyprzedzam ze 4 osoby i to bez trudu. Teraz już dyszę w najlepsze.
fot. Tomasz Staturski

Na szczycie okazuje się, że za górką zaczyna się zbieg. Wypadałoby puścić luźno nogi i pognać co sił, ale znów wąsko, a przede mną ludzie. Tu nie będę ryzykował wyprzedzania.
Wracamy do lasu, tuż przed wbiegnięciem jedna góreczka. 2 m w przód, 1 m w górę. Zegarek obwieszcza 4 km. Czas 4:03. Las. Zakręt w lewo. Cisnę, ale nie kontroluję czasu. Ktoś słysząc mój oddech pokrzykuje, że jeszcze kawałek. Biegnę. Wiem, że wkrótce trzeba będzie przyspieszyć, ale kiedy zobaczę metę by mnie zmobilizowała do większego wysiłku? Poznaję ostatnią prostą. Biegniemy w przeciwnym kierunku niż zaczynaliśmy. Kałuża, mijam ją lewą stroną. Przyspieszam, ale do maksa trochę mi brakuje. Kawałek przed metą brzęczy zegarek. Jeszcze 50 metrów i stop. 21:07. Kurcze. Tylko 5 sekund wolniej od citytrailowej życiówki. Gdybym przypilnował czasu na ostatnim kilometrze, ale nie chciało mi się liczyć jaki wynik jest możliwy do zrobienia.
Dyszę w najlepsze, zatrzymuję się, ktoś zakłada mi medal, pyta czy będę w Bydgoszczy. To chyba Tomek z ekipy. Oczywiście, że będę.
endomondo wymyśliło takie puchary

Przeszedłem się kawałek, pokibicowałem tym, którym do mety zostało 1,5 km. Zdjąłem chip, zjadłem banana (wbrew zachętom Króla Minionków nie znalazłem czarnego) i ruszyłem na metę. 28 minut od startu, ciekawe gdzie jest Madzia. Postałem chwilę, wreszcie ruszyłem jej na przeciw. Jest. 30 m za nią Ania. Widać obie zmęczone. Dołączam do Madzi, poganiam ją. Przyspiesza na ostatnich 40 metrach, wyprzedza jedną dziewczynę. Czas brutto w okolicy 33 minut. Czy będzie życiówka? Okazało się, że nie. Zabrakło jej ok. 30 sekund.
fot. City Trail

Medal, arbuzy, krótkie pogaduchy. Proszę Justynę o zrobienie zdjęcia i pora myśleć o powrocie.
fot. City Trail

Właściwie nie jestem głodny, ale może by tak coś zjeść? Mówię sakramentalne "Muszę pomyśleć na co mam ochotę..." Ania reaguje przeciągniętym "Nieeee" (ot stara historia z problemami w wyborze jedzenia). Pizza. Gdzie w Poznaniu mają dobrą pizzę? Nie wiem. Wujek google powie gdzie mają najbliższą i tam ruszyliśmy. Zamówiliśmy największą. Raptem 50 cm średnicy. Kto to zje? My. Wciągnęliśmy całą.
Po wszystkim hop do samochodu, 2 godziny i byliśmy w domu.
Ot taka mała wycieczka, nikt nie wie po co. My też nie.
Pognaliśmy do Poznania jak na randkę z kochanką. Cóż. Wychodzi na to, że City Trail jest jak kochanka, do której gna się gdy tylko można.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

3 razy Śnieżka

Rzec można, że w naszych duszach, czasem i ciałach, istnieją zadry, z którymi koniecznie chcemy się rozliczyć. Nieważne czy nastąpi to po ro...