Nigdy nie możesz być pewny co się wydarzy.
Pod koniec października postanowiłem, że 4 listopada rozpoczynam przygotowania do maratonu. Plan na pierwszy tydzień był łaskawy i lekki. Wtorek 10 km WB1, czwartek tak samo, sobota wolna, niedziela 14 km WB1. Przyszedł wtorek i pojawiła się informacja, że 8 listopada w Drzewianowie odbędzie się VI Bieg Niepodległości. Tę sobotę miałem wolną więc czemu nie? Trzeci start w tej imprezie.
Pozostało tylko pytanie co pobiec, bo postanowiłem być wierny planowi treningowemu i przestać się ścigać do końca lutego. Jako, że to początek przygotowań postanowiłem wrzucić ten dodatkowy bieg, nie wiedziałem tylko jak go ugryzę.
Jak tylko pojawiła się informacja o biegu postanowiłem upublicznić to na maratonypolskie.pl z myślą, że może ktoś się skusi. Stwierdziłem też, że takie upublicznienie to branie na siebie pewnej odpowiedzialności, więc postanowiłem się podzielić wiedzą na temat biegu, by nikt nie miał później pretensji:
Z zawodniczych doświadczeń z tym biegiem wynika:
Rzeczywisty dystans to 4,8 km
Nie wiem, czy bieg dla dzieci klas 1-3 nie wynosi przypadkiem 4,2 km
(nie miałem okazji tego zaobserwować, ale coś mi się kojarzy, że dzieci
biegną niewiele krótszą pętlę).
Medale są za miejsca 1-3, z podziałem na kobiety i mężczyzn. Do tej pory
nie było podziału na kategorie wiekowe i tak zapewne będzie w tym roku.
Po biegu ciasto, kawa i herbata w świetlicy.
Jak ktoś ma ochotę pobiec w małym biegu, takim odstającym od wielkiego świata, bez numerów startowych itp. zapraszam.
Przyszła sobota. Pospałem długo. Z wyra wyszedłem ok. 10. Śniadanie do łóżka w wykonaniu sześcioletniej Weroniki: sznytka chleba z miodem. Jak sama stwierdziła miała problem, bo musiała wykopać w łazience stołek, by sięgnąć później do wszystkich najpotrzebniejszych rzeczy. Na chlebie namalowała miodem buźkę. A jak już wstałem to od rana zabawy okołodomowe. Trochę pomogłem żonie przy uprzątnięciu miniogródka, miałem plan zabrać się za sprzątanie, ale ograniczyło się do zrzucenia prania z suszarek. Stwierdziłem, że posiadanie linii startu ok. 50 m od domu ma swoje plusty. Na 20 minut przed planowanym wyjściem na rozgrzewkę uprawiałem taniec na miotle.
No to wskoczyłem wreszcie w ciuchy i poszedłem potruchtać. Po prawie 3 km rozgrzewki pojawiłem się koło świetlicy. Sporo ludzi, oczywiście większość to dzieciarnia. Porozmawiałem z pierwszym Jarkiem, w planie miał spokojny bieg na ok. 25 minut, chwilę z drugim Jarkiem. Odprawa w wykonaniu pani sołtys, która oznajmiła najmłodszym, że na wniosek rodziców się zlitowała pobiegną one 1 km. I co? Dzieci miały pretensję, że to za mało! Na ich szczęście nie wrócono do pierwotnego planu.
Nam pozostało czekać na start. Przemieściliśmy się na miejsce startowe i okazało się, że bieg będzie rozszerzony wiekowo. Zrobiono kategorię przedszkolną, dzieciaki miały do pokonania ok. 300 m. Pierwsza myśl to zawołać Weronikę, ale stwierdziłem, że nie zdąży. Przedszkolaki już stały na linii startu i dosłownie po minucie poszły. 150 m prosto, nawrót przy chorągiewce - co ważne punkt kontrolny rozdawał karteczki, które dzieci miały wziąć i oddać na mecie i koniec.
Po najmłodszych początek podstawówki. Do mostu ok. 600 m, nawrót po którym miało rozpocząć się 300 m podbiegu. My czekamy. Marzniemy. Rozmawiamy z Jankiem, który wypatrzył bieg na maratonach i przyjechał z Więcborka. Młody chłopak, 22 lata więc pomyślałem, że będzie miał szansę pogonić naszych 18 czy 20-latków ze wsi.
Poprosiłem by seniorów puścili na start razem z gimnazjalistami i poszliśmy z Jarkami potruchtać. Za rok muszę pamiętać, że rozgrzewkę trza zacząć później. Tuż przed startem zdołaliśmy spacyfikować gimnazjalistkę i przekonać ją, ze bieg w kurtce puchowej to nietrafiony pomysł. Zdjęła, założyła dodatkową koszulkę (bez sensu, bo było 10 stopni), później, po kilometrze, gdy ją dogoniliśmy okazało się, że i tak jest zgrzana. Wystartowaliśmy o 14:54 (a na plakacie widniała 14:30), umówieni, że biegniemy tempem w okolicy 5:00
Młodzież poszła, a seniorzy spokojnym tempem 4:59. Po kilkuset metrach Jarek Odrobiński zwolnił. Zostało nas trzech. Pogaduchy, pogaduchy, machanie nogami. Końcówka pierwszego km podbieg. Ta trasa w niczym nie może mnie zaskoczyć, w tym roku przebiegłem ją tyle razy, że nawet nie odważę się tego liczyć. Jedyną niewiadomą był kawałek leśnej drogi. Po deszczach są tam trzy miejsca, w których tworzą się spore kałuże. W tym roku było jednak łaskawie.
Pierwszy km w 4:59. Idealnie (czyżbym nadawał się na zająca?). Drugi km biegniemy z Jarkiem obok siebie, kroku dotrzymuje nam jeszcze ktoś (z listy wiem, że to p. Edmund). Drugi km 4:55. Biegnie mi się lekko i spokojnie. Nadal gadam. Początek trzeciego to 300 m zbiegu, rzeczka i dość mocny, ok. stumetrowy podbieg, później wypłaszczony, ale do końca trzeciego km co chwilę pod górkę.
Przebiegając rzeczkę stwierdziłem, że nie zwalniam i na trzecim kilometrze podkręciłem nieco tempo. Wyszło 4:44, Jarek pozostał przy swoim, p. Edmund trzymał się 10-20 m za mną. Po biegu Jarek stwierdził, że włączyłem trzeci bieg. Czwarty km, za wyjątkiem pięćdziesięciometrowego podbiegu na początku to delikatny zbieg. Biegnę spokojnie. Z 200 m przed sobą widzę siedzącego na drodze chłopaka, drugi stoi przy nim. Krzyczę i pytam co się stało, dobiegam, okazuje się, że nie wytrzymał i zwymiotował. Mówię mu, że ma iść do radiowozu i podjechać. Chłopak ewidentnie przegiął z tempem. Ten kilometr robię w 4:40
Pozostaje 800 m, z czego połowa pod górkę. Niezbyt stromą, ale piaszczystą drogą. Prawdę mówiąc górki się nie boję, przecież trenuję na niej 4 razy w tygodniu, często robiąc po 2-3 tury. Kontrola co się dzieje za mną. Bez zmian. 20 metrów przewagi. Zaczynam stopniowo przyspieszać. Podbieg kończy się na wysokości cmentarza (będzie jeszcze małe wzniesienie, ale krótkie i niskie). Do mety zostało 650 metrów. Za mną bez zmian. Tempo rośnie od 4:30 na 400 m przed metą do 3:49 na mecie. 70 metrów przed finiszem ostatnia kontrola i spokojnie kończę.
Nie cisnąłem by się skatować. Bieg był szybki, w mocnym, trzecim zakresie, ale porównując do ubiegłego roku dużo przyjemniejszy, luźniejszy i bez bólu. Czas 23:10, średnie tętno 182. Rok temu było 23:14 i 186 i byłem dużo bardziej zmęczony. Przybiegłem czwarty. Przede mną tylko młodzież, 18-20 lat różnicy między nami. Ciekawe jak poradziliby sobie na dystansie 10 czy 15 km.
Na mecie pogaduchy. Janek był pierwszy. Jako debiutant na trasie nie wiedział gdzie biec, a oznaczenie trasy nie było dobrze widoczne (historia oznakowania trasy dwa lata temu to inna sprawa na osobny wpis). Na pierwszej krzyżówce miał sporą przewagę, ale zatrzymał się by zapytać biegnącego za nim chłopaka o drogę. Ten mu pokazał, więc Janek pognał. Szczęśliwie w porę się obejrzał, bo pobiegł w złą stronę. Czy źle zrozumiał gest czy celowo źle mu pokazano? Ot zagadka. Niemniej wrócił na właściwą ścieżkę, a dalej stały już osoby kierujące zawodników.
Na koniec dekoracja, ciastka, kawa, po wszystkim tradycyjne ognisko z kiełbaskami (z których tradycyjnie zrezygnowałem). I tak minęła pierwsza część biegowego świętowania Niepodległości Polski. Kolejna już 11 listopada w Pigży koło Łubianki, która skusiła mnie ładnym medalem. Tam plan wybitnie towarzyski, porobię jako zając dla pani Justyny. Co prawda jeszcze się nie zdecydowała w jakim czasie chce ukończyć, ale wiadomo... kobieta ;) Pewnie pobiegniemy tempem 6:20 - 6:10
|
Dekoracja zwycięzcy. Fot. powiat24.pl |
Na koniec wyjaśnienie tytułu. Czwarty na własne życzenie. Dlaczego? Gdybym nie wrzucił informacji na maratonypolskie.pl byłoby mniej o jednego konkurenta - zwycięzcę biegu. Z drugiej strony kto wie czy na zawodach nie pojawiliby się Kinga i Tomek, którzy startowali w poprzednich dwóch edycjach? Jestem czwarty i zadowolony. Gdyby mnożyć kategorie to trzeci mieszkaniec gminy, pierwszy w wieku powyżej 30 lat, o! i pierwszy biegnący w koszulce z półmaratonu w Pile ;)
PS. Zdjęcia uzupełnię, jak Gmina Mrocza coś opublikuje.