Niemalże rok temu sikoras opisywał swój rekordowy start w Biegu Pamięci
Karolewo - Więcbork. Wówczas nie myślałem o startach. Primo byłem w
początkach biegowej przygody, secundo (a w zasadzie primo) walczyłem z
zapaleniami przyczepu Achillesa i rozcięgna podeszwowego. Niemniej
kiełkowała we mnie myśl startu w Karolewie/Więcborku, bo to bieg o
przysłowiowy rzut beretem ode mnie.
Po uporaniu się z przygodami rozcięgnowymi (i próbą ich powrotu na
przełomie wiosny i lata tego roku) postanowiłem spróbować swych sił.
Plan był ambitny. Poprawić życiówkę na 10 km. Jako, że od połowy maja do
połowy sierpnia ciągle coś mi się działo ze stopami (a to bóle
rozcięgna, a to bolący grzbiet prawej stopy) biegałem mało, z dużymi
przerwami. Było kiepsko. Szukając informacji o trasie natknąłem się na
czyjeś wspomnienie z podanym linkiem do planu treningowego na 10 km,
który postanowiłem sprawdzić (link do sprawdzenia wyżej).
Założenie dość ekscentryczne, jak na mnie bieganie w trzecim zakresie. Oczywiście rozgrzewki i chłodzenia wolno.
Krótkie odcinki (początkowo 4x800, później 4x1200 tempem startowym minus
5%, długie odcinki to 3x2000, później 3x2400). Do tego 2 razy siła
biegowa i raz w tygodniu 50 minut wolnego biegu. Zamiast owych 50 minut
biegałem w okolicach 70-80 minut. Treningi co drugi dzień. Oj dało
czadu, chwilami zastanawiałem się na czorta mi to. W 31 dni zrobiłem 171
km, dla porównania w poprzednie 31 dni było to ok. 70 km.
Plan był by poprawić życiówkę o 1:30-2:00. Jak poszło?
Na wycieczkę wybrałem się okrężną drogą, przy okazji oglądając spory
fragment trasy. Zapowiadano, że będzie szybka i takie wrażenie zdawała
się robić. Rano mżawka, ok. 16 stopni. Idealnie, zwłaszcza, że po
rozgrzewce deszcz odpuścił.
Odbiór pakietu startowego sprawny (fakt, chwilę po mnie było tłoczniej,
ale dziewczyny dawały sobie radę), pół kawy zapewnionej przez
organizatora i wyruszyliśmy do Karolewa by najpierw uczcić pamięć
zamordowanych w niemieckim obozie, a następnie wylać z siebie kilka
kropli potu.
Przed startem porozmawiałem chwilę z Izą, która stwierdziła, że ostatnio
zaniedbała biegi, że tylko pizza, piwo, ewentualnie bieżnia
elektryczna, a o lesie zapomniała. I w ogóle dupa jej urosła i tyle z
biegania.
Początek trasy to lekki podbieg, a później sporo z górki. W domu
zakładałem, że pierwszy km pobiegnę na 5:10 i kolejne będę skracał o 5
sekund, by od 5 dojść do 4:50. Nie wyszło. Zbieg pomógł i wyszło 4:41,
później 4:51, trzeci na 5:11, dalej szło w okolicach 4:58-5:05.
Zakładałem pobiec na 49 minut, ale jakoś nie mogłem się zmusić, by zejść
w okolice 4:54/km. Dopiero ostatni zrobiłem o 10 s. szybciej niż
planowane średnie tempo. Żeby było milej od trzeciego do czwartego
kilometra dopadł mnie ból lewego piszczela. Stwierdziłem, że go chrzanię
i biegnę. Przeszło.
W całym biegu popełniłem jeden błąd. Nie wiem dlaczego, ale wbiegając na
stadion, ubzdurałem sobie, że nie sprawdzam czasu. Szkoda, bo może bym
się zmusił i ostatnie 300 metrów pobiegłbym szybciej, a tym samym urwał
choć 10 sekund.
Na finiszu, z 50 m przed metą kibice zaczęli robić wrzawę, gdzieś
kawałek za mną mignęła mi sylwetka próbująca mnie wyprzedzić. Dziwnym
trafem zdołałem przyspieszyć i obroniłem pozycję.
Czas 49:49. Wynik poprawiony o 1:02
Iza dotarła przede mną. Narzekała, że prawie umarła, że to, że tamto.
Taaa. Jak to kobieta. Trafił jej się okrągły czas. 46:46, do tego
życiówka, piąte miejsce open, pierwsze w K30. Jeśli przy takim wyniku
tyle narzeka, to strach się bać jaka teściowa z niej wyrośnie.
Na koniec, zaraz po dekoracji, losowanie nagród wśród biegaczy. Na
podium wylądowały kijki, bidony, pasy na numery startowe, opaski na
smartfony, skarpetki, rękawiczki i inne biegowe drobiazgi. Wylosowany
wybierał co mu pasuje. I traf chciał, że padł mój numer. Do tego na
początku. Wziąłem bidon z pasem. Przyda się, mimo, że to duża wersja
kalenji. Zawsze parę zł w kieszeni.
Przy okazji losowania wielki plus dla organizatora. Nie było częstej
sceny, że nagrodę za nieobecnego szczęśliwca odbierał kolega, wujek,
kochanka, czy innego rodzaju prapraprawnuk. Nie było? Miał pecha.
Wygląda na to, że Karolewo/Więcbork to idealne miejsce na bicie
rekordów. Jacek, Iza, ja... Za rok powtórka. Plan 45:00 A może mniej?
Fotografie: Organizatorzy biegu.