XI Półmaraton Unisławski za mną. To był mój drugi start na tym
dystansie. Pierwszy - Bieg Piastowski, w którym wystartowałem półtora
miesiąca temu wiódł z Kruszwicy do Inowrocławia. Plan miałem jasny
przebiec poniżej 1:45. Wyszło 1:45:41, więc nic dziwnego, że pozostał po
nim lekki niedosyt.
|
fot. fotowasyl.pl |
Do Unisławia jechałem nasłuchawszy się strasznych historii o podbiegu
rozpoczynającym się w połowie 19 kilometra. Znajomi straszyli nim tak,
jak straszy się małe dzieci złą czarownicą, albo niewiernych mężów
zemstą teściowej. Byłem ciekaw czy faktycznie jest tak ciężko, miałem
wielką ochotę stawić mu czoła, pokazać a może sprawdzić, że nie dam się
złamać. Oprócz tego pozostawał inowrocławski niedosyt. 1:45. Czy to w
ogóle możliwe?
Czerwcowe treningi zdominowała siła biegowa. W zasadzie w ogóle nie
robiłem przebieżek. Skip A, skip A, skip A... Na domiar złego pierwszy
tydzień w ogóle odpuściłem, bo ból pachwin, który objawił się ze trzy
tygodnie wcześniej nie chciał przejść. Skip A, skip A...
Na 9 dni przed Unisławiem zrealizowałem marzenie, choć prawdę mówiąc był
to raczej nieokreślony terminowo plan a nie marzenie. Pobiegłem z mej
rodzinnej miejscowości do domu, w sumie 20 km. Zastanawiałem się czy
ryzykować czy nie, ale skoro trafiła się okazja to dlaczego nie? Sobota
mocne 10 km. Na tyle mocne, że przebiegłem o 4 sekundy szybciej od
życiówki. W ostatnim tygodniu było już spokojnie. Dwa wybiegnięcia, w
sumie jakieś 13 km.
|
W trosce o kręgosłup - przeprosty fot. (chyba) Jan Chmielewski |
W niedzielny poranek wyruszyłem z nastawieniem rozprawienia się z z
czasem i górką. W biurze zawodów wszystko załatwiłem tak szybko, że
wręcz niezauważalnie. Poszedłem do samochodu się przebrać, a tu obok
mnie ktoś koniecznie chciał zaparkować. Ot pierwszy traf, gdybyśmy sie
umawiali pewnie dłużej byśmy się szukali. To przyjechał Kasjer, któremu
marzyło się by wreszcie się rozprawić z 2 godzinami w Unisławiu.
Rozgrzewka, start honorowy. Nuda. Start ostry i poszło planowo. Pierwszy
kilometr 4:57, drugi 4:59. Gdzieś na trzecim dogoniło mnie śliczne
towarzystwo i tak wespół z Milką, jej koleżanką i jednym panem biegliśmy
szybciej lub wolniej (choć dziewczyny były zdania, że trzeba szybciej,
bo na drugiej dziesiątce zapłacimy za ociąganie się). 4:51-4:55. Gdzieś
koło 8 kilometra dziewczyny zostały z tyłu. Szkoda, bo biegło się
całkiem miło, były chęci by trochę pożartować. 10-11 km to zbieg.
Stromy, dobre 40-50 m deniwelacji i tu postanowiłem lekko pofolgować
4:44-4:40, a później prosto. Doskoczył do mnie chłopak z Grudziądza i
równym tempem pobiegliśmy w okolice 15 km, na którym to dopadł mnie
lekki kryzys. Tempo spadło do 5:05. Od 17 km nowy towarzysz. Tempo nieco
podkręcone. Nogi zaczynają boleć, zbliża się wizja podbiegu. Jakiś
kilometr przed nim mój towarzysz się urwał i przyspieszył.
|
fot. (chyba) Jan Chmielewski |
Z podbiegiem rozprawiałem się sam. Jak było? Nieziemsko. Pod górę, pod
górę. "Jak będzie zakręt w lewo i skończy się las zrobi się bardzo
stromo." Te słowa Kasjera tkwiły mi w głowie i na ten zakręt czekałem.
Tempo spadło. 20 kilometr w 5:25, 21 w 5:27. Niesamowita wspinaczka.
Gdzieś pod jej koniec zbiegał kolega, który zdążył się zameldować na
mecie. Krzyczy bym przycisnął, że za 100 metrów koniec podbiegu. Miałem
ochotę go czymś rzucić i powiedzieć parę brzydkich słów. Pobiegłem
dalej.
|
fot. Waldemar Kowalewski |
Wreszcie ukazała się meta. Jakieś 300 metrów ode mnie. W głowie
pojawiło się pytanie czy zdołam przycisnąć, czy dam radę finiszować.
Rzuciłem okiem na zegarek, ale jakoś nie zdołałem zarejestrować czasu,
postanowiłem pognać ile sił. Zmieniłem rytm, wydłużyłem krok, nogi
wyżej, jeszcze dogonić człowieka w niebieskiej koszulce, dopaść go przed
metą. Wreszcie. I choć komputer zczytał nasze chipy odwrotnie i
oficjalnie go nie wyprzedziłem (choć zdjęcie pokazuje coś innego) nie
narzekam. Zdobyłem Unisław, pokonałem podbieg, rozliczyłem się z
półmaratonem. 1:44:44 netto.
|
fot. Jan Chmielewski |
Podbiegi zaczynają mi się podobać. Zerkając na dane z garmina. Podbieg
długości 1620 m. Różnica poziomów 56 m. Mając w nogach ponad 19 km robi
to wrażenie.
Za rok postaram się wystartować ponownie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz